Naira
złapała ją za rękę i pociągnęła w głąb jeziora. Im dalej
szły, tym woda była cieplejsza i głębsza. Czuła jej moc. Nie
musiała być magiczną istotą, by wiedzieć, że w każdej kropli
znajdującej się w tym miejscu drzemie potężna siła.
-
Nasze jezioro to stare miejsce. Magiczne. Ono doskonale wie, czego
się boisz lub czego pragniesz. Nie powinnaś je lekceważyć –
dodała jeszcze, jakby chcąc jej w ten sposób ułatwić
przejście próby.
Silla
jednak nie miała pojęcia, czy nawet słowa leśnej piękności
cokolwiek jej pomogą. W końcu stanie przed zadaniem, które
już teraz ją przerażało.
Nie
będzie to łatwe, pomyślała i zanurzyła się w wodzie po
piersi. Malandara jednak towarzyszyła jej cały czas. Przepłynęły spokojnie i po chwili dotarły do celu.
Wyskrobała
się na małą wysepkę składającej się z kupki kamieni
porośniętych mchem oraz skrawkiem ziemi z pięknie pachnącymi
kwiatami i ziołami. Wysepka była nieduża, ale idealnie nadawała
się na miejsce odpoczynku dla nairy i jej przyjaciółek.
Mandalara
pochyliła się nagle nad wodą i dotknęła palcem tafli, która
powoli zaczęła rozchodzić się okręgami. Obserwowała ten ruch,
aż zrozumiała, iż kręgi nie stają się mniejsze, lecz coraz
większe i wyraźniejsze, aż jezioro zaczęło kołysać się od
niedużych fal.
Silla
poczuła podmuch wiatru, aż gęsia skórka pokryła niemal
całe jej ciało.
-
Zamknij oczy – usłyszała tuż nad uchem i aż się wzdrygnęła,
czując ciepły oddech muskający jej szyję i policzek.
-
Kiedy mam je otworzyć?
-
Kiedy będziesz gotowa zmierzyć się z próbą.
Silla
pomyślała, że nigdy nie będzie na to gotowa, ale nic już nie
mówiła, przecież to i tak nie miało znaczenia, bo czy
dowiedziałaby się o tej próbie miesiąc wcześniej, czy wie
o niej teraz, to żadna różnica. I tak przecież nie wie, co
ją czeka.
Zamknęła
posłusznie oczy, czekając na moment, który będzie właściwy.
Wokół słyszała jedynie szum wiatru i plusk wody. Zerwał
się silniejszy wiatr, aż kilka kropel wody spadło na jej ciało.
Wzdrygnęła się i odsunęła do tyłu. Była pewna, że wpadnie na przewodniczkę, ale nie poczuła żadnego ciała z tyłu. Miała
ochotę otworzyć oczy i rozejrzeć się wokół, ale wciąż
czuła się niepewnie. Zmagała się z ciekawością i strachem.
W
końcu nie mogła znieść tej niepewności i rozwarła szeroko
powieki. W tym samym czasie wszystko nagle uspokoiło się, a miejsce
w którym stała, zmieniło się nie do poznania. Nie miała
pojęcia, gdzie była. Miejsce, w którym obecnie się
znajdowała wyglądała jak jaskinia, duża, mokra, z nierównym podłożem.
Wokół
jednak nie było tak ciemno. Cała grota rozświetlona była dużymi
kryształami, które w niewielkich skupiskach przylegały do
ścian jaskini. Podeszła do jednego kamienia, lecz w tym samym
czasie po grocie potoczył się cichy szept.
Odnajdź
swoich towarzyszy...
Teraz
już rozumiała, przynajmniej częściowo, na czym to wszystko
polegało. Musiała ich odnaleźć, ale nie miała zamiaru robić
tego w takich ciemnościach.
Wzrokiem
przesunęła po świecących kryształach, ale każdy był zbyt duży,
by mogła go wygodnie nieść, nie wyglądały też na luźno
obsadzone w skalistym podłożu. Zrezygnowana odwróciła się
więc do drugiej kupki, nieco większej, i podeszła do niej. Po
drodze raniąc sobie stopy o ostre kamienie. Skrzywiła się
boleśnie, myśląc że długo tak nie da rady chodzić. Była naga i bosa, a kamienie twarde, a w pobliżu nie widziała
nic, co mogłoby jej się przydać jako buty lub odzienie.
Obeszła
kryształy dokładnie, a po chwili wrzasnęła głośno, gdy mdławe
światło padło na trupa. Cofnęła się
gwałtownie, obijając sobie plecy o skały. Oddychała szybko, a
serce ani na chwilę nie zwalniało. Przez chwilę stała przytulona
do ściany i nie wiedziała co zrobić. Czy darować sobie próbę zdobycia kryształu,
czy może jednak obejść kościotrupa i spróbować wydostać
ze skał jeden kryształ. Podeszła bliżej, bacznie przyglądając
się kościom układającym się w szkielet człowieka.
Skóra
i mięso już dawno zgniły, ale ubrania wciąż były jeszcze dobre.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, by miała na siebie założyć
coś, co należało kiedyś do innej istoty ludzkiej, ale nie mogła przecież paradować
po jaskini nago. Miał także buty, a to oznaczało, że jej nogi nie
będą już wystawione na działanie ostrych kamieni.
Zacisnęła
wargi, wciąż patrząc na trupa. Im dłużej patrzyła na niego, tym
więcej szczegółów dostrzegła. Kucnęła przy nim,
kręcąc nosem na niemiły zapach jaki roztaczał się wokół
i wyciągnęła ostrożnie dłoń w jego stronę. Zatrzymała się
jednak i spojrzała na ułożenie kości.
Człowiek,
który tu przybył zapewne pomyślał o tym samym, by użyć
kryształów do oświetlania drogi, ale coś pozbawiło go
życia. Nie była pewna, co to takiego, ale śmierć była
natychmiastowa. Na wpół leżał na brzuchu z ręką
wyciągniętą w stronę kryształów. Przyjrzała się jego
dłoniom i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, że kościotrup w ogóle
nie posiadał dłoni! Odsunęła się gwałtownie.
To
kryształy!, pomyślała przerażona, czując jednocześnie
zniechęcenie. Magiczne kamienie musiały pozbawić go życia,
spaliły mu całkowicie dłonie. I jak niby teraz miała szukać
drogi w tych ciemnościach? Przecież to nierealne!
Myślała
jeszcze chwilę, aż poczuła chłodny wiaterek wiejący od
nieprzeniknionej ciemności z prawej strony. Zadrżała z zimna. W
końcu pochyliła się i odwróciła trupa przodem. Nie
wiedziała, czy ta osoba, która pragnęła światła była
kobietą, czy mężczyzną, ale to nie miało dla niej w tej chwili
żadnego znaczenia. Powoli zdejmowała kolejne części garderoby, aż
ubrała na siebie wszystko, co mogłoby się przydać jej w dalszej
wędrówce. Wszystko było na nią za duże, ale na szczęście
spodnie i koszula posiadały rzemyki, które związała bardzo
ciasno. Z butami było gorzej, ale by nie klapały i nie spadały jej
z nóg przywiązała skrawkami materiału urwanego ze zbyt
długiej koszuli.
-
No dobrze, przynajmniej nie będzie mi już tak zimno – mruknęła
do siebie cicho i postała chwilę nad nagimi kośćmi.
Czaszka
pozbawiona włosów i skóry, a także oczu sprawiła, że
Silla myśleć, że i ona po śmierci będzie tak samo wyglądać.
Otrząsnęła się z tych, niezbyt zachęcających myśli, i znów
wróciła do zastanawiania się nad tym, jak zdobyć to
magiczne światło. Nie zajdzie daleko, gdy będzie tak ciemno.
Prędzej skręci sobie kark, kiedy będzie próbowała poruszać
się do przodu, by odnaleźć druida i wojownika.
W
końcu postanowiła dowiedzieć się, jak działają te kryształy. W
jaki sposób zabiły tego biedaka. Odłamała część jego
ręki.
-
Wybacz mi – szepnęła cicho.
Wyciągnęła
długą kość w stronę kryształów. Nim jednak dotknęła
ich, zastanowiła się dwa razy, czy ten pomysł jest wystarczająco
dobry. Uznała, że i tak może zginąć, więc co za różnica
czy tu, czy gdzieś dalej.
Przygryzła
wargę i w końcu dotknęła świecących kamieni. Szybko jednak
odskoczyła od nich, gdy usłyszała głośny syk, a kość pokryła
się czymś w rodzaju małymi rozbłyskami, wędrującymi wprost do
jej ręki, aby uczynić z nią to samo. Odrzuciła przytopiony gnat.
-
I co teraz? - myślała na głos. Nie mogła tu tkwić w
nieskończoności, ale jednocześnie nie mogła tak łatwo
zrezygnować z tego światła! Była w okropnej rozterce.
Podjęła
ostatnią próbę zdobycia światła.
-
Oby się udało.
Chciała
sprawdzić ostatnią rzecz. Czy kryształ stopi ubranie. I tak nie
mogła liczyć na powodzenie, ale czy mogła odejść pokonana przez
coś takiego? Gdyby nie spróbowała wszystkiego nie
wiedziałaby, czy te świecące kamienie rzeczywiście są takie
zabójcze.
Znów
oderwała spory kawał koszuli i owinęła dłonie w jej skrawki dość
grubo, aby przypadkiem nie spaliła sobie ręki.
Powoli,
jakby podchodząc do przestraszonego zwierzęcia, sięgała w stronę
jednego z mniejszych kamieni.
-
Proszę, proszę, proszę, proszę – szeptała cicho, pragnąc, by
ten pomysł okazał się być trafiony.
W
końcu przyłożyła dłonie do jednego z mniejszy kamieni i czekała,
lecz nic się nie wydarzyło. Przez chwilę trwała na bezdechu, aż
w końcu, gdy jej dłonie wciąż pozostawały w takim samym stanie,
zaparła się na nogach i złapała się mocniej, lecz okazało się,
że kryształ wyszedł gładko.
-
Może dlatego są takie niebezpieczne? Bo łatwo się wyciągają? -
szeptała do siebie, czując rozpierającą ją dumę i radość z
powodzenia akcji.
Jeszcze
nigdy nie czuła się w ten sposób. Udało jej się zrobić
coś, co pewnie pogrzebało wielu nieszczęśników w tych
skałach. Poczuła się bardzo mądra i niepokonana.
Uniosła
zdobycz do góry, a jej zielonkawe światło rozświetliło
grotę, w której się znajdowała. Niemal odskoczyła do tyłu,
gdy przed sobą dostrzegła całe morze kości. Leżały gęsto obok
siebie, niczym ściółka leśna, tylko bardziej przerażająca.
-
Och, nie! - Przyłożyła wolną dłoń do ust, patrząc na zbiorową
mogiłę. Wszystkie kości należały do ludzi, którzy tu
przyszli po to, by ocalić swoich pobratymców. Wtedy jednak
przypomniała sobie słowa Malandary.
Tylko
mężczyźni każdej rasy czują zapach...
Des,
podobnie jak inni, czuli zapach, który ich omotał i
sprowadził ich aż do ukrytego w głębi lasu jeziora. Był
zaczarowany i nie wyglądało na to, by on sam mógł się
odczarować. Ze zgrozą i jednocześnie wzruszeniem pomyślała, że
te wszystkie kości należą do kobiet, które chciały
uratować swych mężczyzn.
Poczuła wściekłość na
nairy, które skazywały na śmierć tyle kobiet. Chociaż ona
wciąż nie rozumiała, dlaczego miałby się poświęcać dla
mężczyzn, ale przecież mało wiedziała o życiu. I o tym, że
ludzie sobie ufają, a kobiety nie są krzywdzone.
Chcesz
do nich dołączyć?
Skuliła
się przestraszona od grzmotu, który potoczył się po skalnej
sali. Malandara przemówiła do niej, zmuszając tym samym do
podróży w ciemność i nieznane.
Kroki
stawiała niepewnie, ze względu na zbyt duże buty. Jeśli były to
ubrania kobiety, to była ona dość wysoka. Nie czuła się dobrze,
ze świadomością, że zabrała jej ubrania, ale pocieszała się
myślą, że i tak nie były one jej już potrzebne.
Otwór,
który miał być przejściem w głąb jaskini, był dość
spory, rozświetlany jedynie przez jej kryształ. Poczuła jedynie
podmuch wiatru i smród. Okropny, nieco dławiący smród,
który od razu ją zniechęcił do dalszej wędrówki.
-
I mam tam wejść? - mruknęła, ale miała nadzieję, że w jakiś
sposób Malandara ją usłyszała. Pewnie śmiała się z niej
i kiwała z zadowoleniem głową. - Nie mogę tu stać i czekać, aż
umrę z niezdecydowania. Muszę iść. A
jak znajdę Desa i Asarlaia, to obu skopię tyłki! Muszę przeżyć,
żeby to zrobić!
Parła
do przodu i mamrotała pod nosem. Pomstowała na towarzyszy, przez
których musi przechodzić tę próbę. Miała tylko
nadzieję, że byli tego warci. Nie ufała im, nie miała dobrego
zdania o mężczyznach, ale ratowała tym dwóm życie. Co było
z nią nie tak?
Światło
padało na ściany, a cienie rzucane przez różne skały
przyprawiały ją o dreszcze. Miała nawet wrażenie, że część z
nich porusza się i próbuje ją porwać do swego mrocznego
świata.
-
Nie bądź głupia! - upomniała się i rozglądała się na boki,
szukając innych wejść, chociaż lepiej by było, gdyby ten jeden
tunel prowadził ją do Desa i Asarlaia. - Pożałujecie tego, co
zrobiliście – mamrotała do siebie.
Im
dłużej szła, tym coraz częściej odnosiła wrażenie, że mrok
gęstniał. Czuła też czyjąś obecności, ale nie była pewna, czy
to tylko jej wyobrażenia, czy może coś czaiło się poza obrębem
światła.
Idąc
skalnym korytarzem, cały czas trzymała się blisko ściany, przy
której podłoże było znacznie równiejsze, dlatego nie
zauważyła, że tunel poszerzył się. Zorientowała się dopiero,
gdy światło kryształu nie dosięgło już drugiej ściany. W końcu
znalazła się w kolejnej grocie, a przed nią widniały trzy tunele.
Nie wiedziała jednak, który mogłaby pójść, który
był tym właściwym. Przysiadła na ziemi, czując już ból w
nogach od ciągłego spacerowania po nierównym podłożu. Co
miała zrobić? Wybrać losowo? A może każdy z tych tuneli
wypróbować? Nie miała na to czasu! Musiała się śpieszyć,
gdy obawiała się, że z każdą mijaną chwilą Des i Asarlai
pogrążają się w czarach nair coraz bardziej, aż nie zdoła
złamać ich bariery.
I
całe jej poświęcenie pójdzie na marne.
Patrzyła
na otwory w jaskini i wytężała wzrok. Chciała zobaczyć w tej
ciemności coś, co sprawi, że pójdzie właściwą drogą,
ale nie wiedziała nic. Malandara nie wyjaśniła jej na czym będzie
dokładnie polegać jej próba, ale sądziła, że wędrówka
po ciemnych jaskiniach nie była tym, co musiała zrobić dla swych
towarzyszy.
Nie
mogła jednak spędzić całego życia nad zastanawianiem się, które
wejście jest właściwie, dlatego wstała i skierowała się pod
wpływem pierwszej myśli do przejścia po lewej stronie, chociaż
miała do wyboru jeszcze dwa.
Stanęła
tuż przed wejściem i cofnęła się gwałtownie, czując okropny
odór biegnący od otworu. Odsunęła się od niego. Naszły ją
wątpliwości, czy dobrze wybrała.
Podeszła
do otworu znajdującego się obok i zaciągnęła się lekko
powietrzem, nie będąc pewną czy przypadkiem nie zaatakuje ją
jakiś smród. Jednak powietrze przesiąknięte było słodkim
zapachem, nieco tylko cierpkim. Przez chwilę zastanawiała się, czy
przypadkiem nie wybrać tego tunelu, ale chciała sprawdzić jeszcze
ten ostatni. Ale rozczarowała się, gdy powietrze nie było
przesiąknięte ładnymi zapachami, lecz zwykłymi, mdłymi, które
raczej nie wzbudzały w niej żadnych uczuć, dlatego odrzuciła
przejście ze względu na woń, choć mogło to być absurdalne. Nie
widziała w tym sensu, ale robiła to wszystko instynktownie.
Dlatego
wróciła do drugiego przejścia i jeszcze raz zaciągnęła
się pięknym aromatem płynącym z mroku. I chociaż nie wiedziała,
co czekała dalej wiedziała jednak, że nie będzie dławiła się
od smrodu. Jeszcze raz zachwyciła się słodkawą wonią. Była
upajające i tak niespodziewana w tym miejscu, że aż nierealne.
Może
właśnie to czuli mężczyźni, gdy wchodzili do lasu nair? Nie
zdziwiłaby się. Nairy znały sposoby na to, by usidlić i zwieść
mężczyzn, a ten zapach na pewno był jednym z ich sztuczek.
Silla
odskoczyła gwałtownie od przejścia, gdy uświadomiła sobie, że
ten zapach mógł przecież doprowadzić ją do zguby.
Zacisnęła dłoń na krysztale, aż poczuła jego nierówne
krawędzie uwierające ją przez koszulę. Skierowała się do tego
tunelu, z którego brzydko pachniało.
Podłe
nairy!, pomyślała wściekła na samą siebie. Słodycz
powietrza miała zaprowadzić ją prosto w objęcia śmierci. Nie
miała co do tego wątpliwości. Była bardzo głupia i naiwna,
dlatego łatwo dałaby się oszukać i pozwolić się zabić.
Skorzystałaby z przejścia, która pachniało ładnie i
kusząco. Weszłaby tam, a na końcu ciemnego tunelu czekało na nią
coś, co mogłoby ją z łatwością zabić. Nie miała już
wątpliwości. Przecież jej droga nie mogła być tak łatwa,
pozbawiona jakichkolwiek niebezpieczeństw.
Zatkała
usta dłonią, starając się oddychać płytko i szybko, aby jak
mniej odoru wpływało do jej nozdrzy. Poczuła mdłości, gdy weszła
głębiej, ale musiała pokonać niechęć i obrzydzenie. Musiała
uratować druida i wojownika. Przecież obaj niejednokrotnie w ciągu
ich krótkiej znajomości stawali w obronie jej życia, więc
czas na to, by i ona zrobiła to samo, chociaż wciąż była
wściekła, że skazują ją na podróż w kompletnym mroku, na
wybory, które mogą zaważyć na ich losach.
Nigdy
nie była odpowiedzialna za czyjeś życie. Nie wiedziała, co to
odpowiedzialność, ani nawet nie potrafiła udawać, że zależy jej
na kimś. Liczył się tylko jej ból i strach, a także to, że
Rax wykorzystywał ją w najobrzydliwszy sposób. Miała
wątpliwości i nie potrafiła jeszcze oswoić się z myślą, że
teraz, jako wolna kobieta, idzie na pewną śmierć, po to by obronić
dwóch mężczyzn przed kompletnym zatraceniem w świecie
Malandary. W dodatku jeden z nich próbował ją skrzywdzić, a
zaraz potem przepraszał ją i wyjaśniał wszystko. Widziała też
jak patrzył na te kobiety. Pocieszała się tylko myślą, że nie
miał złych zamiarów wobec niej. To demon próbował
sprawić jej ból, natomiast leśne kobiety oczarowały go
swymi sztuczkami, a on sprawił, że chętnie przyjmowały jego
czułości.
Zacisnęła
wargi, przypominając sobie tamtą scenę nad jeziorem i pewnie
ruszyła do przodu, w ręce ściskając kryształ, który
mógłby ją w każdej chwili pozbawić życia.
Szła
i szła, i nie była pewna, czy jej wędrówka w końcu się
skończy. W miejscu pozbawionym słońca wszystko wydawało się
inne, czas płynął inaczej – jakby szybciej. I mogła spędzić w
tych tunelach nie godziny, lecz dni, a nawet tygodnie. Błagała w
myślach nieznane jej bóstwa, by dały jej szansę na
zrewanżowanie się za uratowanie jej życia, by ich podróż
nie skończyła się tak głupio. Nie była pewna, o co walczył Des,
ale skoro ścigał go własny brat, to zapewne chciał zakończyć w
jakiś sposób ten konflikt.
Kim
jesteś?, zapytała się w myślach, uzmysławiając sobie, że
nie ma pojęcia o tym z kim tak naprawdę podróżuje. Mogła
jednak być pewna, że żaden z nich nie był zły. Oprócz
tego jednego incydentu na polance, Des czy nawet Asarlai, w żaden
sposób nie próbowali jej skrzywdzić.
Sillo!
Po
skalnym korytarzu potoczył się nagle cichy szept, ledwie
dosłyszalny. Rozejrzała się wokół. Głos był znajomy, ale
tak nieuchwytny. Miała wrażenie, że powinna go znać, lecz nie
mogła sobie przypomnieć kto był jego posiadaczem. Po chwilowym
przystanku, znów ruszyła dalej, wyrzucając z głowy to, co
usłyszała.
To
na pewno był wiatr, pomyślała w końcu i machnęła na to
ręką.
Korytarz,
którym się poruszyła w pewnym momencie zrobił się jakby
większy, a powietrze już tak nie cuchnęło zgnilizną. Po drodze,
ku jej uldze, nie zastała żadnych trupów, wzięła więc to
za pewnik. Nic jej tu nie groziło – przynajmniej tymczasowo. Nie
chciała się zbyt przedwcześnie cieszyć.
W
pewnym momencie dostrzegła na końcu tunelu światełko, które
przebijało się nieśmiało w jej stronę, pokonując wieczną noc
królującą w tym miejscu.
Z
ulgą przyspieszyła kroku i choć bolały ją stopy była pewna, że
za chwilę skończy się jej podróż i obaj jej towarzysze
wyjdą cało ze szponów nair. Wierzyła w to głęboko.
Im
szybciej szła tym światło powiększało się coraz bardziej, aż
znalazła się blisko wylotu i stanęła nagle, obserwując całe
otoczenie z ciemności. Doskonale wszystko widziała.
Des
wraz z Asarlaiem znajdowali się w pomieszczeniu z kamiennym stołem.
Obaj przywiązani byli do krat. Grube kajdany poraniły ich
nadgarstki, ociekali krwią i potem. Nie mogła uwierzyć, że nairy
tak po prostu zakuły ich w kajdanki i potraktowały w ten sposób!
Sądziła, że nic im nie będzie, że zostaną z kobietami pod
wpływem czarów, aż nie wróci z próby. Czyżby
postanowiły się na niej w jakiś sposób zemścić? Może
myślały, że nie dotrze tu tak daleko, dlatego pokrzyżowała im
plany?
Wściekłą
wbiegła do sali z okrzykiem ulgi. Mimo wszystko cieszyła się, że
się tu znalazła i mogła ich teraz spokojnie uratować.
-
Des! Asralai! - krzyknęła, gdy mężczyźni nie zareagowali na jej
obecność. - Jestem tu! - krzyknęła, ale żaden z nich nawet nie
podniósł oczu. Zmieszana podeszła do nich.
Des
trzymał głowę opuszczoną na piersi, ale oczy miał otwarte.
Odrzuciła kryształ który przestał być jej potrzebny i
złapała w dłonie jego posiniaczoną i poranioną twarz. Kiedy ich
spojrzenia się spotkały, dostrzegła w jego oczach błysk gniewu.
Obserwowała go jednak nie bacząc na emocje się w nim kłębiące.
-
Przyszłam już – szepnęła niepewnie, lekko zawstydzona swą
długą podróżą.
-
Już? Chyba dopiero - sarknął magle druid. Zmierzył ją
pogardliwym spojrzeniem, a potem westchnął. Pokręcił głową i
przestał na nią zwracać uwagę. Silla poczuła się urażona jego
słowami i zachowaniem, ale musiała mu przyznać rację. Trochę jej
jednak zeszło, by dojść tutaj, ale ważne było to, że jednak ich
odnalazła.
-
Przepraszam, starałam się iść jak najszybciej. Trochę buty mnie
obtarły...
-
Przestań w końcu trajkotać i pomóż nam się stąd wydostać
– przerwał jej gwałtownie Des i zmierzył ją rozbawionym
spojrzeniem.
Zmarszczyła
brwi i przyjrzała się im niepewna. Nie sądziła, że będą
odczarowani, że Malandara to zrobi, lecz pewnie mieli do niej o to
pretensje, skoro zachowywali się w ten sposób. Nie pytała
ich o nic, nawet nie próbowała rozmawiać z nimi, dlatego
szybko przyjrzała się kajdanom.
-
Weź mój nóż, przypięty jest do cholewki na lewej
nodze. Wsadź go w otwór na klucz i porusz nim kilkakrotnie,
aż usłyszysz trzask.
Szybko
się zabrała do pracy, ale miała spore problemy, by pomóc
Desowi w uwolnieniu się, gdyż był wysoki, a jego ręce, choć
znajdowały się trochę niżej, to jednak kłódka zwisała mu
tuż nad głową, łącząc dwa łańcuchy.
-
Bogowie, litość – szepnął zniecierpliwiony Des. Silla zagryzła
wargi i skupiła się na zadaniu.
Czy
naprawdę nie mógł jej darować tego, że przyszła tak
późno? Mimo wszystko to była ich wina, że musiała tu
przyjść, przechodzić przez próbę. A on jeszcze śmiał
narzekać. Druid również nie był mu dłużny. Ciągle
słyszała jego zniecierpliwione westchnięcia i pomruki
niezadowolenia. Obaj byli kapryśni.
W
tak wyciągniętej pozycji było jej coraz trudniej, ale w końcu
udało jej się odpiąć kajdany. Przez cały ten czas była świadoma
bliskości Desa. Nie miała zamiaru go dotykać, ani w głowie jej
były podobne sytuacje, lecz czuła na sobie jego wzrok. Obserwował
ją cały czas. Niepokój wkradł się do jej serca, niczym
podstępny wąż, który czekał na atak. Nie wiedziała tylko,
dlaczego akurat teraz.
Jakoś
nie była jej wstrętna myśl o nim, czy nawet o druidzie. Nauczyła
się z nimi podróżować bez ciągłej obawy, iż w końcu się
na nią rzucą. I chociaż Des tak uczynił, nie było to jego wolą.
Teraz miała wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie potrafiła
tego tak do końca odgadnąć.
W
końcu udało jej się rozpiąć kłódkę i kiedy opadała na
ziemię, Des pochwycił ją nagle ramiona i pocałował. Silla
zaczęła mu się wyrywać, nie lubiła takich niespodzianek, w ogóle
nie przepadała za dotykaniem. Des jednak nie bacząc na jej protesty
całował ją przez chwilę, a potem puścił ze śmiechem.
-
Nie rób tego! - warknęła. Des pokręcił tylko głową i
odebrał jej sztylet, a potem uwolnił druida.
-
Szkoda, że nie zrobiła tego Silla. Ciebie nie będę całował –
odparł Asrlai i potarł nadgarstki. Obaj roześmiali się z kawału,
lecz dziewczyna poczuła niesmak do nich, co zdarzyło jej się
pierwszy raz od samego początku znajomości.
-
Sillo, podejdź do mnie, chcę ci podziękować za uratowanie nam
życia – odpowiedział druid i wyciągnął w jej stronę ręce.
Dziewczyna pokręciła tylko głową i cofnęła się parę kroków.
-
Nie, nie chcesz tego, wiem to. Powiedziałeś, że nigdy mnie
skrzywdzisz – przypomniała mu jego niedawne słowa, ale on tylko
machnął ręką.
-
Przecież nie chcę zrobić ci krzywdy – odparł z prostotą.
Wyglądał na szalenie zadowolonego, chociaż nie powinien być.
Silla
przyglądała mu się, a potem przeniosła wzrok na wojownika, który
również podążał za nią powolnym krokiem. Obaj byli
poturbowani, twarze mieli posiniaczone, utytłane w błocie, a
zaschnięta krew tworzyła ciemne ścieżki, przy okazji zlepiając
włosy, ale szli zaskakująco sprawnie.
Przypomniała
sobie jak kiedyś Rax uczynił jej to samo, miała poranioną twarz i
nie mogła się ruszać, a ci dwaj... Jakby w ogóle nie
odczuwali tego, co im zrobiły nairy.
Kolejna
magiczna sztuczka?, pomyślała. Obaj zachowują się dziwnie.
Nie
mogła uwierzyć, że ich nastawienie do niej zmieniło się tak
nagle. Druid nigdy nie chciał jej dotknąć, a nie wspominając
wojownika. Obaj przecież w żaden sposób nie wykazywali
chęci, by ją nawet pocałować.
-
Przecież nigdy nie chcieliście mnie całować! - wypowiedziała swe
myśli w ich stronę, oczekując jakiejś reakcji, która
potwierdziłaby tylko, że miała rację. Asarlai zaśmiał się
cicho w końcu i przyspieszył kroku.
Silla
rozejrzała się wokół, szukając wyjścia, innego niż to,
którym tu przyszła. Wzrokiem odnalazła jasny korytarz
prowadzący nie wiadomo dokąd, ale musiała nim uciec przed nimi.
Ich szerokie uśmiechy przerażały ją. Było w nich coś
nienaturalnego, coś, co sprawiło, że zerwała się do ucieczki,
zaskakując ich nagłą zmianą kierunku. Rzuciła się w prawo,
licząc że nie zdążą ją dopaść.
Pobiegła
korytarzem, który wiódł w nieznane, ale na szczęście
nie był tak ciemny. Liczne pochodnie przytwierdzone do jego gładkich
ścian sprawiły, że poczuła się zdecydowanie pewniej i widząc
drogę mogła uciekać jak najdalej od nich.
-
Sillo! - krzyknął nagle Des. Jego głos zmienił się nie do
poznania. Był znacznie grubszy, mniej wyraźny. - Sillo, zaczekaj! -
krzyknął raz jeszcze.
Odwróciła
się, a wtedy zobaczyła, że goniło ją dwie bestie przypominające
jedynie w posturze człowieka. Przyspieszyła, ale zmęczenie już ją
dopadło.
-
Nie wierzę! Jesteście nieprawdziwi! - krzyczała, bo tylko to jej
pozostało. Była bezbronna. Nie miała ze sobą nawet sztyletu, ani
tego kryształu, który przecież mógłby ją w jakiś
sposób uratować.
Korytarz
nagle się urwał i wybiegła do jaskini jaskini z jeziorem. W jakiś
sposób poczuła ulgę, ale tylko na chwilę, ponieważ jedna z
bestii powaliła ją na ziemię z głośnym rykiem. Krzyknęła i
próbowała się wyrwać, ale szpony potwora wbiły się w jej
ciało i osadziły ją na miejscu.
-
Zostaw mnie! - krzyknęła. Pulsujący ból w miejscu, gdzie
była zraniona nie pozwalał jej się skupić. Myśli ulatywały jej
z głowy, pozostawiając jedynie jedno słowo w mrocznej pustce:
ŚMIERĆ.
Silla
nie chciała jeszcze umierać, nie teraz, kiedy odkryła w sobie
pokłady odwagi. Pokonanie jednak potwora gołymi rękami było
niemożliwe.
Bestia
miała płaską twarz z poszarpanymi wargami i ostrymi zębami,
spomiędzy których kapała krew i czarna ślina. Białe ślepia
pozbawione tęczówki przyglądały jej się badawczo, jakby
próbowały przedostać się do jej serca lub umysłu.
Pomarszczona, ciemnoczerwona skóra wyglądała okropnie,
podobnie jak całe ciało przypominające wychudzonego człowieka.
Długie ręce zakończone były dużymi łapami z pazurami zdolnymi
przebić nie tylko ludzkie ciało, ale także i stal. Rozejrzała się
w poszukiwaniu drugiego, ale ten gdzieś zniknął.
Nie
wiedziała tylko czy to dobrze czy źle. Lepiej jednak czuła się ze
świadomością, że jedna bestia zniknęła.
-
Odejdź ode mnie! - warknęła, a potem krzyknęła, gdy stworzenie
ponownie wbiło w nią swe pazury. Krzyknęła. Ból
eksplodował w niej ognistą falą.
Tym
razem miała wrażenie, że potwór przebił ją na wylot. Całe
jej ciało krwawiło. Z każdą mijaną chwilą robiła się słabsza
i słabsza, przed oczami robiło jej się coraz ciemniej.
-
Więc tak zginę? - załkała rozpaczliwie. Udało jej się przy
kryształach, udało jej się także przy tunelach, nie pozwalając
sobie na zaufanie zwodniczym zapachom. Odkryła także fałszywą
tożsamość Desa i Asarlaia, a teraz jednak wykrwawiała się na
śmierć, bo nie zdołała uciec przed bestiami. - To nie może być
prawda! - krzyknęła w przypływie sił.
Sillo!
Usłyszała
nagle w głowie. Krzyk był głośny, niemal paraliżujący, ale
dobrze jej znany. Nie była jednak pewna, czy to nie był przypadkiem
wytwór jej wyobraźni. Nie chciała czepiać się tej złudnej
nadziei, ale nie mogła tak po prostu zginąć. Jeśli uda jej się
dostać do jeziora, może bestia da jej spokój. Nie była
pewna, czy to się uda, ale czyż miała więcej do stracenia? Mogła
albo zostać rozszarpaną albo wykrwawić się na śmierć. Żadne z
tych wyjść nie było zbyt entuzjastyczne, ale z dwojga złego,
przynajmniej będzie próbowała.
Odnalazła
w sobie ostatnie pokłady siły, myśląc tylko o tym, by uciec
potworowi, który wisiał nad nią jak kat i czekał, choć
sama nie wiedziała na co. Wkrótce się przekonała, i chociaż
wiedziała, że to nieprawdopodobne, strach zaatakował ją z tak
dużą siłą, iż nawet nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy. I że
wykrwawia się powoli i boleśnie.
Za
plecami bestii majaczył dobrze znany jej mężczyzna. Odziany w
zbroję z czerwoną peleryną. Taki czysty i wypielęgnowany jak
zawsze. Rax. Mimo swych czterdziestu pięciu lat trzymał się
dobrze. Gdyby nie to, że był podły i okrutny, mogłaby go uznać
za człowieka o przyjaznym, wciąż młodym obliczu. Był wysoki i
dobrze zbudowany, ale tak silny. Nigdy jeszcze nie zdołała uciec z
jego komnat lub też namiotu, bo trzymał ją w żelaznym uścisku
dłoni i krzywdził długo, aż krztusiła się z braku powietrza.
-
Witaj, Sillo – zaczął cichym, gardłowym głosem, który
śnił jej się po nocach jak najgorszy koszmar.
-
Nie, to niemożliwe! - krzyknęła przerażona. Bestia odstąpiła
się nagle, a ona poczuła jak na szyi i nadgarstkach ciężar
kajdan.
Pojawiły
się nie wiadomo skąd i wywarły na niej ogromne wrażenie, chociaż
powinna już dawno przyzwyczaić się do tego, że były
nieodłączonym elementem jej istnienia. Zamknęła powieki czując
rozszarpujący serce ból, a także łzy, które
wytoczyły się spod powiek i ciężko opadły na policzki. Spływały
w dół brody i kapały na podartą i poplamioną krwią
koszulę. Nawet już nie bolały ją tak rany, jakby z chwilą
pojawienia się Raksa zniknęły. Zacisnęła wargi, walcząc z
mdłościami.
-
Przecież ty nie żyjesz! - powiedziała. Rozpaczliwie szukała
dowodu na to, że to, co miała przed sobą, to tylko wytwór
jej wyobraźni albo okrutny żart Malandary.
-
I kto ci to powiedział? Ten najemnik, z którym podróżujesz?
- zapytał drwiąco. Kucnął przy niej i wyciągnął w jej stronę
dłoń. Dotknął jej policzka z taką czułością jakiej nigdy od
niego nie zaznała i to ją obudziło.
-
Jesteś martwy! - powiedziała z mocą i mimo rozszarpanego brzucha,
podniosła się z trudem na klęczki. - Jesteś martwy. Wierzę w to,
że cię nie ma! - dodała jeszcze i chwiejnie wstała.
Rax
patrzył na nią w milczeniu, a potem roześmiał się głośno,
jakby nigdy w życiu nie słyszał równie zabawnego żartu.
Silla struchlała. Nie wiedziała już, czy dobrze robi, że mu się
przeciwstawia. A jeśli rzeczywiście nie był martwy? Ale w takim
razie skąd się tu wziął? Powoli zaczynała opuszczać ją odwaga,
a jej miejsce zajmował strach. Uczucie dobrze jej znane.
-
Nie – krzyknęła ostatkiem sił.
-
Och, tak. Znów będziesz moją niewolnicą. Wiesz przecież
jak sprawić mi przyjemność, dobrze mnie znasz. Lubię cię brać,
kiedy jesteś odwrócona do mnie tyłem – szepnął jej nagle
do ucha. Odskoczyła, ale była słaba z powodu upływającej krwi i
wysiłku, więc upadła na ziemię, wprost na skupisko kamieni.
Potłukła się boleśnie, ale i tak ją już nic nie obchodziło.
Znów była niewolnicą.
Łoooo, nadal mam ciary po tym rozdziale ❤ czekam na dalszą część 😍
OdpowiedzUsuń