Patrzyła
przerażona na mężczyznę, który stał poza kratami i
uśmiechał się w tak złowieszczy sposób, iż nie miała
wątpliwości, co do jego intencji. Zadrżała i cofając się,
próbowała odsunąć się jak najdalej od tego człowieka.
Miała tyle szczęścia, że dzieliły ich kraty, a on nie wyglądał
na zbyt chętnego, by wejść do środka. Bał się tych stworzeń,
które stały za jej plecami.
Jak
na razie nie zrobiły jej krzywdy, więc liczyła, że schowa się
między nimi, jeśli któryś z mężczyzn zechce ją złapać.
Wyciągnęła
sztylet w stronę mężczyzny.
-
Nie próbuj mnie stąd wyciągnąć, bo przebije ci serce! -
powiedziała, lecz mężczyzna zaśmiał się tylko, trzymając się
za brzuch.
-
Tym scyzorykiem? Cha cha! - zaśmiał się, udając rozbawienie. W
jego oczach dojrzała zło. Zadrżała i przełknęła ślinkę.
-
Nie bój się – usłyszała nagle tuż nad głową cichy głos
jednego z uwięzionych zwierząt. To był ten z lwim pyskiem.
Drgnęła, ale nie odsunęła się i kiwnęła głową.
Wierzyła,
że wyjdzie z tego i zdoła ocalić zwierzęta.
-
Schowaj się między nami – odezwał się jastrząb i wysunął się
do przodu, choć to i tak nie było możliwe z powodu wielkości
kojca.
-
Nie ukryjecie jej, dobrze wiecie. Przyciągniemy ją magią –
odezwał się rabuś. Zarechotał głośno.
Za
ich plecami usłyszała jakieś hałasy. Zerknęła przez ramię i
spostrzegła z przerażeniem, że wracają pozostali. Prowadzili
konie, a tuż przed nimi biegły wilki. Zadrżała kolejny razy i
przełknęła gwałtownie ślinkę.
No
i co teraz?, pomyślała z rozgoryczeniem. Wpakowała się w
kłopoty i nikt nie zdoła jej uratować. Głupia była, że
postanowiła pomóc tym zwierzętom, ale nie mogła przejść
obok tego obojętnie. Była wyczulona na cierpienie bardziej niż
inni, bo sama doświadczyła na swojej skórze zniewolenia.
-
Hej! Patrzcie, co złapało nam się jeszcze! Mam nie tylko gryfy,
ale jeszcze jedno zwierzątko. Co nim myślicie? - zawołał
mężczyzna.
Po
chwili stała przed trójką mężczyzn. Dwóch z nich
wgapiało się w nią z wielkim zaskoczeniem, lecz po chwili w ich
oczach błyszczało to samo zło, co u tego pierwszego. Zaczęli
planować jak ją wyciągnąć z tej klatki. Jej położenie było o
tyle bezpieczne, iż nie mogli tu wejść, czy wysłać po nią
wilki, gdyż gryfy, jak nazywali te przepiękne stworzenia,
skutecznie pozbawią ich życia. Planowali więc i planowali, aż nad
lasem zapanowała kompletna ciemność.
Silla
straciła nadzieję na jakikolwiek ratunek. Obawiała się tego, że
w końcu zostanie stąd wyciągnięta. Wezmą ją siłą, zabawią
się z nią okrutnie, a potem zamordują lub zostawią przy życiu.
Rozpacz
jaka napełniła jej serce, niemal je zmiażdżyła. Zaczęła powoli
oddychać, aby uspokoić rozszalałe emocje. Umysł również
nie pozostawał dłużny i podsyłał okropne obrazy. Zadrżała. Lew
zagarnął ją łapami i przycisnął do swego miękkiego ciała.
-
Nie bój się. Są zbyt głupi, żeby cię stąd wyciągnąć,
a pomoc już idzie – wyszeptał cicho, tak by oni nie usłyszeli.
Silla
poczuła omdlewającą ulgę. Właśnie to chciała usłyszeć! Miała
nadzieję, że odsiecz przyjdzie dość szybko, bo rabusie powoli
zaczynali dochodzić do wniosku, co mogą zrobić, aby usprawnić
magię, którą posiadali.
Jak
zauważyła nie była ona trwała. Ich zaklęcia rozpływały się w
powietrzu niczym dym, dlatego nieustannie złościli się i kłócili
o to, kto jest większym gamoniem w rzucaniu zaklęć.
-
Co oni właściwie robią? - kiwnęła w końcu głową w stronę
kłócących się łajdaków. Lew pochylił się w taki
sposób, by łbem zasłonić jej widok.
-
Próbują stworzyć zaklęcie, które mogłoby cię stąd
wyciągnąć. Na razie im się nie udaje, ale za chwilę cząstki
poszczególnych słów połączą się i wzmocnią. –
Niewiele jej to wyjaśniło, bo nadal nie wiedziała skąd mężczyźni
posiadali magię, byli ludźmi, jak ona, więc ich niestabilne
zaklęcia były tu wielkim zaskoczeniem.
-
Nie wyglądają na druidów ani magów – powiedziała
cicho i przyjrzała się jak zaklęcie w końcu uspokoiło się i
pulsując, powoli rozjaśniało ciemność wokół.
-
Nie, ale posiadają w sobie cząstkę jednego z nich, co czasami jest
dość niebezpieczne. Nie obawiaj się, Sillo, pomoc jest już na
miejscu. Na pewno nie wyrządzą ci krzywdy – uspokoił ją lew i
nagle usłyszała jak z jego wielkiego gardła wydobywa się cichy
pomruk. Nie było to jednak mruczenie, lecz coś, co przypominało
raczej ostrzegawczy warkot.
Silla
rozglądała się dookoła, lecz niczego nie dostrzegała. W
ciemności jednak coś się czaiło, widziała to po nerwowych
ruchach stworzeń. Gryfy wstały. Okrążając ciasną klatkę
uważały, aby przypadkiem jej nie stratować, lecz ich zachowanie
zwróciło uwagę mężczyzn, którzy próbowali
skończyć zaklęcie.
-
Co się wam dzieje? - zapytał jeden z nich. Pozostali mężczyźni
mówili na niego Baar.
-
Skup się, idioto, bo zaraz nam zniknie zaklęcie! - warknął jeden
z nich i Baar w końcu machnął na gryfy ręką.
Byli
zbyt zajęci swymi zaklęciami, by dostrzec nagły ruch wokół
nich. Nagle ktoś wyskoczył z ciemności i jednym machnięciem dłoni
sprawił, że niczego niespodziewający się rabusie padli na ziemię,
trzymając się za gardła. Dusili się. Kopali nogami i charczeli,
aż z ich ust zaczęła wypływać piana, a kiedy w końcu
znieruchomieli z oczu, nosa, ust i uszu powoli sączyła się krew.
Ich wilki również z głośnym jękiem upadły na ziemię i po
chwili zdechły. To było tak nagłe i brutalne, że Silla nie miała pojęcia, co się właściwie wydarzyło.
Usłyszała
szczęk rozrywanych łańcuchów i nagle cała klatka zniknęła,
rozpryskując się w drobny mak. Silla rozglądała się wokół
i napotkała czarne oczy płonące nieokrzesaną furią. W świetle
rzucanym przez ognisko wyglądał przerażająco, jego blade oblicze
stwardniało, rysy wyostrzyły się.
Gryfy
szybko ustawiły się przed nią, zasłaniając ją przed
wściekłością Desa. Skuliła się w sobie i czekała na rozwój
akcji.
-
Dziękujemy ci za ratunek – powiedział lew i skłonił się nisko.
Des nie odpowiedział, jedynie świdrował Sillę morderczym
wzrokiem. Asarlai podszedł do niej i położył jej dłoń na
ramieniu, lecz ona odsunęła się od niego z lekkim drżeniem na
cały ciele.
-
Chodź, Sillo, czas wyruszyć w drogę – powiedział łagodnie,
lecz w jego głosie wyczuła pewne napięcie. Obaj jej towarzysze
byli źli. Na nią. Wcale się im nie dziwiła. Wpakowała się w
kłopoty, a oni musieli ją uratować, uprzednio walcząc jeszcze z
wielkimi otasu.
-
Gdyby nie wy, to my i nasza mała przyjaciółka tkwilibyśmy
tu w nieskończoność – przemówił gryf-jastrząb.
-
To nie wasza przyjaciółka tylko pozbawiona instynktu
przetrwania wariatka! Wariatka! - dodał jeszcze Des, jakby w obawie,
że nie usłyszała go za pierwszym razem. Przylgnęła do przedniej
łapy lwa, drżąc z przerażenia. Patrzyła na Desa z niepokojem.
Zaczęła się zastanawiać, czy weźmie ją siłą czy poczeka aż
się uspokoi. W szale każdy mężczyzna potrafił wyrządzić
kobiecie krzywdę.
-
Nie, nie zgodzę się z tobą – przemówił lew i zerknął
na nią. Silla spojrzała na niego z wdzięcznością. - To bardzo
dzielna kobieta. Jest jeszcze niewyszkoloną wojowniczką i zajmie
jej sporo czasu, by nauczyć się przetrwania i walki, ale jest
bardzo odważna, a to na pewno ułatwi jej dalsze życie.
-
Nie będę się z wami spierał – odparł Des i schował miecz do
pochwy. Rozejrzał się wokół i wzruszył ramionami. - Musimy
wracać na szlak, bo inaczej nigdy nie dotrzemy do miasta.
-
Rozumiem – odezwał się jastrząb.
-
Jak to się stało, że dwa potężne gryfy stały się niewolnikami
takich miernot? - zapytał Des, który wyglądał już nieco na
uspokojonego. Ale nie patrzył na nią. Silla rozluźniła się i
puściła nogę lwa.
-
Zniewoliło nas potężne zaklęcie maga i nie mogliśmy nic z tym
zrobić. Jesteśmy wojownikami, a nie istotami władającymi
zaklęciami.
-
Skoro zostaliście uwięzieni przez maga, to gdzie on teraz jest? -
zapytał podejrzliwie wojownik, czym wywołał widoczne oburzenie u
gryfów.
-
Czyżbyś podejrzewał nas o jakieś knowania? - warknął jastrząb
i pochylił się w jego stronę tak, że jego dziób znalazł
się zaledwie na wyciągnięcie dłoni od twarzy Desa. Silla zamarła
w oczekiwaniu na kolejne wydarzenia, lecz wojownik jedynie spojrzał
obojętnie na stworzenie.
-
O nic was nie podejrzewam, jedynie pytam z ciekawości. Gdzie podział
się mag, który was tu zamknął?
-
Dwa dni temu wyruszył w podróż. O ile się orientuję, to
pojechał do Beilo.
Des
spojrzał na niego zaskoczony, a potem przeniósł niespokojny
wzrok na druida. Silla dostrzegła ich zmianę w zachowaniu.
Zmarszczyła brwi. Coś, co powiedział gryf bardzo poruszyło obu
jej towarzyszy.
-
Musimy się śpieszyć. Do Bergo zostało nam jeszcze dwa dni drogi –
oznajmił nagle Asrali i w końcu stanął przy boku wojownika. Silla
przyjrzała im się uważnie. Mężczyźni wyglądali na zmęczonych
i poturbowanych. Każdy z nich nosił ślady walki: podarte i pomięte
ubranie, zachlapane krwią i ziemią. Walka trwała jakiś czas i na
pewno nie była łatwa.
Obaj
spojrzeli na nią w oczekiwaniu na ruch. A ona nie wiedziała, co
robić, bo wciąż pozostawała w nieświadomości. Uciekali przed
napaściami, ale jaki był ich cel i dlaczego bracia Desa postanowili
go zgładzić? Kim on właściwie był, że dwójka mężczyzn
chciała pozbawić go życia? Czy był tym złym, czy może dobrym?
Po jakiej stronie się opowiedziała?
Tak
bardzo pragnęła zmiany, że bez namysłu wskoczyła w znajomość z
nimi, polubiła także Ragrema i Krevrki, jednak uznała, że nie
mogli być źli, skoro zwierzęta tak lgnęły do druida. Obawiały
się trochę Desa, ale może wynikało to z tego, że był
wojownikiem i tkwiło w nim coś dziwnego, co i sama wyczuwała?
-
Trochę za późno na twoje wątpliwości – syknął nagle
Des, jakby dostrzegł to, o czym myślała.
-
Nadal nic nie wiem – odparła niepewnie.
-
Jeśli chcecie dotrzeć do Bergo w ciągu dwóch dni, to
musicie wyruszyć już teraz, zbliża się niewielki oddział
Podrzegaczy, jeśli nie chcecie zginąć, to jedźcie już –
odezwał się nagle gryf-jastrząb i rozpostarł skrzydła.
-
Ale powiedzcie nam coś więcej na temat Kenobara i waszego pojmania
– poprosił szybko druid. Gryfy pokręciły głowami.
-
Nie ma na to czasu, uciekajcie jak najszybciej możecie.
-
Wiecie dokąd zmierzają? - zapytał Des, jego wyważony głos
przebił się przez niespokojne myśli zebranych.
-
Nie mamy pojęcia, ale na pewno nie idą na miasto, jest ich zbyt
mało, by mogli je zdobyć szturmem. Może skręcą na wschód,
a może chcą dojść do Lavtarlii, tam przecież jest Kenobar –
odparł lew i skierował swą uwagę na kulącą się u jego boku
dziewczynę.
-
Ile o nim wiecie?
-
Tylko tyle, że szuka swojego żyjącego wciąż brata.
-
A co z Rahem? - padło kolejne pytanie. Silla zastanawiała się, o
co w tym wszystkim chodzi. Szła na nich odział, a Des zadawał
pytania, kiedy jeszcze kilka chwil wcześniej ponaglał ją do
wznowienia podróży.
-
Nie żyje. Kenobar odebrał mu moc – odpowiedział jastrząb. -
Czas na was, nie możecie już dłużej zwlekać.
-
Jedźmy już Desie – Asarlai złapał go za ramię i lekko je
ścisnął. Silla wciąż kurczowo trzymała się nogi gryfa, lecz
lew w końcu odsunął się od niej i również rozpostarł
wspaniałe skrzydła.
-
Żegnaj, dzielna dziewczyno. Obyś szybko odnalazła spokój
ducha i żyła w szczęściu. Jestem Fado – odparł lew, a potem
skinął grzywiastym łbem w stronę jastrzębia. - A to Lakme. Jeśli
będziesz kiedykolwiek nas potrzebować, przywołaj nas myślami.
Przybędziemy do ciebie. Wysyłasz silne pulsy, więc szybko cię
znajdziemy.
Z
tymi słowami wzbił się lekko w powietrze, wielkie cielsko uniosło
się w górę, a ciszę rozdarł łopot ich skrzydeł, a
potem potężny ryk. Silla z tęsknotą spojrzała na gryfa i
pomachała mu. Lakme został jeszcze, ale również
przygotowywał się do lotu. Pożegnał się z nimi podobnymi
słowami, co Fado i odleciał.
Silla
poczuła się nagle opuszczona, ale Des szybko sprowadził ją na
ziemię, mamrocząc pod nosem coś o skończonych idiotkach i głupich
dziewczynach. Zjeżyła się, kiedy to usłyszała, ale wojownik już
szedł w kierunku sosnowego zagajnika. Asarlai poczekał aż go
wyprzedzi i osłaniając ją z tyłu również pośpieszył do
koni.
Dziewczyna
wskoczyła na klacz, była zmęczona i potrzebowała odpoczynku. Nie
mogła jednak protestować przeciwko podróży, bo i tak z jej
powodu, a także atakujących ich otasu zabawili zbyt długo w tym
miejscu.
-
Następnym razem, kiedy chcesz grać bohaterkę, to upewnij się, że
twój wróg nie potrafi walczyć i władać magią albo
jest ślepym kaleką bez rąk i nóg! – warknął Des, gdy
pod nią podjechał. Silla szarpnęła się, aż klacz zatańczyła
niespokojnie w miejscu. - Najlepiej nie próbuj udawać kogoś
innego! - warknął.
-
Masz rację! Nie urodziłam się bohaterką! Nie jestem wojowniczką,
tylko niewolnicą, więc nie potrafię ocenić ryzyka. Służyłam
wojownikowi, po to by mógł wyładować na mnie swoją ohydną
rządzę! Tym właśnie jestem i będę: zabawką! - krzyknęła ze
łzami w oczach i spięła konia. Ruszyła do przodu nie czekając na
mężczyzn. Miała ich dość.
Nie
zważając na nic, na drogę czy mężczyzn pognała przed siebie.
Instynktownie kierowała się głównym szlakiem, którym
podążali cały czas. Podróż utrudniała ciemna noc oraz łzy, które niemal całkowicie rozmazały jej wzrok,
lecz gniew i upokorzenie wzbudziły w niej rozpaczliwą determinację,
by jak najszybciej oddalić się od tych ludzi.
Była
zniewoloną młodą dziewczyną, która musiała teraz odnaleźć
się w tym życiu. Od dziś będzie bronić siebie i tego kim jest.
Na zawsze pozostanie w jej sercu skaza, która będzie nieco
kierowała jej poczynaniami, ale kiedyś uda jej się pozbyć strachu
i nienawiści. Nie mogła tak żyć i nie chciała. Ale jednak jej
gniew był silniejszy od przekonania, że unoszenie się dumą nic
nie da.
Była
na nich skazana aż do miasta, dlatego mimo wszystko powinna opanować
swoje emocje.
W
końcu zatrzymała się i zsiadła z klaczy. Mężczyźni dobili do
niej po kilku chwilach. W tym czasie Silla zdążyła wyciągnąć
liska z torby i puścić go na ziemię, by trochę odsapnął i
skorzystał z chwili, by załatwić swoje potrzeby. Podała mu także
kawałek sera, chociaż wiedziała, że wolałby zjeść coś
pożywniejszego, na przykład mysz lub szczura.
Z
chłodną obojętnością przyjęła obecność Desa u jej boku, gdy
w końcu zatrzymali się przy niej i zsiedli z koni. Ani on ani tym
bardziej ona nie patrzyli w swoją stronę, tkwiąc w gniewnym
milczeniu i postanowieniu, by nie odzywać się do drugiej osoby.
Silla
z ulgą to przyjęła, nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć.
Skupiła się na czujnym obserwowaniu okolicy, wzrokiem szukała
oznak obecności kolejnej kreatury. Słuchała uważnie, czy
przypadkiem coś nie skrada się z boku lub z tyłu.
Najgorsza
była jednak noc, gdy leżała i patrzyła w niebo usiane migoczącymi
gwiazdami i nasłuchiwała, czy coś się nie zbliża. Druid spał
spokojnie, Des jak zwykle trzymał wartę, konie pasły się
spokojnie niedaleko, a lisek, którego zaczęła nazywać Rae,
leżał u jej boku. Z głową ułożoną na siodle i okrytą
peleryną. Czuła się zmęczona, ale nie mogła zasnąć,
obserwowała więc niebo szukając w nim jakiejkolwiek zmiany, ale
to, co widziała wyglądało tak samo jak na polanie sprzed
kilkunastu dni. Tygodnie spędzane na świeżym powietrzu sprawiły,
że nauczyła się kilku zbiorów gwiazd, które gdyby je
połączyć ciągłą linią miały różne kształty. Jedna z
konstelacji, jak nazywał je Asarlai, nosiła imię jednej z
księżniczek należącej do starego rodu elfów. Piękna Naimi
była córką króla Nado, ich chwałę opiewano w wielu
pieśniach, których niestety nie znała, ale to, co przeszła
ta dzielna elfka zostało uhonorowane i zbiór gwiazd nazwano
jej imieniem.
Silla
pomyślała, że taki podarunek był bezcenny.
Kiedy
patrzenie w gwiazdy ją znużyło, przekręciła się na bok, w
stronę Desa i zamknęła oczy. Lepiej jej się spało, gdy miała go
przed sobą. Żałowała tylko, że nie mogli rozpalić ogniska, bo
odrobinę zmarzła. Nie mogli jednak tego zrobić, gdyż wciąż nie
wiedzieli kto im zagraża i jak wyjaśnił Des, lepiej nie dawać
znaku istotom, które próbowały ich dopaść.
Sen
nadszedł szybciej niż sądziła. Szybko ogarnął ją mrok, od
dawna nie miała przyjemnych snów. Zawsze śniła koszmary,
których ciąg dalszy odnajdywała w życiu codziennym. Miała
zamknięte oczy, ale czuła, że przenosi się w krainę snów, przebywająca gdzieś pomiędzy światami.
Czuła
lekki powiew wiatru, słony smak morza na ustach, a także szum
wiatru w koronach drzew. Jej ciało było tak lekkie, a ona sama
czuła rozpierającą ją radość. Otworzyła oczy i zamarła. Całe
szczęście ulotniło się z niej w jednej chwili. Przed sobą miała
morze, a na nim pełno dryfujących statków, wojownicy płynęli
w stronę lądu w dużych szalupach.
Część
z mężczyzn już stała na lądzie i zmierzała w jej kierunku. Na
ich czele szedł okrutny generał, który niezliczoną ilość
razy szarpał ją za włosy, chłostał, gdy próbowała się
mu sprzeciwić i wykorzystywał na tak wiele sposób, że
czasem robiło jej się niedobrze i była o krok od odebrania sobie
życia.
Szarpnęła
się nagle, ale poczuła na szyi i nadgarstkach wiążące ją
kajdany: ciężkie, wykonane ze złota z łańcuchami jak dla dużego
zwierza. Poczuła pod powiekami gorące łzy, które szybko
wytoczyły się na policzki, a potem wolnym strumieniem sunęły aż
do brody.
Kiedy
Rax zbliżył się do niej, poczuła dławiący strach i przejmującą
rozpacz.
-
Nie, proszę – szepnęła cicho, lecz wiedziała, że to i tak nic
jej nie pomoże, mogło nawet zaszkodzić, gdy był w złym humorze.
Mężczyzna uśmiechnął się złowieszczo.
-
Lubię, kiedy skomlisz jak pies. Podejdź do mnie – odpowiedział i
skrzyżował ramiona na piersi. - Podejdź do mnie i zrób to,
czego cię nauczyłem.
Przełknęła
ślinkę, czując gorzki posmak w ustach. Znów będzie musiała
to robić, znów rozkazał jej, by użyła swych ust, aby dać
mu rozkosz.
Żołądek
przewrócił się na drugą stronę, zrobiło się jej
niedobrze. Zamknęła oczy.
-
Nie! - krzyknęła ostatkiem sił, a potem nagle otworzyła oczy.
Wstała,
rozgorączkowanym wzrokiem powiodła po obozowisku i nagle padła na
kolana. Dopadły ją torsje, pozbywając się skromnej kolacji,
wymiotowała obok posłania. Kątem oka dostrzegła ruch, Des zbliżył
się do niej, ale nie dotknął. Kucnął w pobliżu i czekał,
aż skończy. A ona wymiotowała, starając się pozbyć się jak
najszybciej tego okropnego, słonawego smaku, który
towarzyszył jej, gdy Rax pragnął jej pieszczot. Nienawidziła tego
uczucia, nienawidziła także tego bydlaka, który zmuszał ją
do podobnych czynności.
W
końcu wykończona koszmarem i torsjami, padła na ziemię, ciężko
oddychając. Płakała bezgłośnie.
-
Co się stało? - padło pytanie. Druid podszedł do niej, lecz ona
pokręciła głową. Nie chciała teraz z nimi rozmawiać. Nie
chciała, by ktokolwiek z nią rozmawiał. Potrzebowała samotności,
żeby trochę pocierpieć i otrząsnąć się z tego.
-
Zostawcie mnie – poprosiła łagodnie, nieco płaczliwie i zwinęła
się w kłębek, szukając ukojenia w nierównej ziemi i
ciepłym futerku lisa.
Pozostawili
ją w spokoju, a gdy wstała rano nie pytali ją o nic. Des jakby
złagodniał, nie miał zaciętego wyrazu twarzy, ale to i tak
niczego nie zmieniło. Nadal chciała zostać sama i już nie myślała
o jego gniewie. Miał prawo być zły.
Osiodłali
konie, a druid uraczył ją szczęśliwą nowiną.
-
W południe powinniśmy dotrzeć do bram miasta – powiedział to
tak lekko, iż serce Silli napełniło się nadzieją. Uśmiechnęła
się do niego i kiwnęła głową.
Bergo.
Cieszyła się na samą myśl, że ich podróż dobiegała
końca. Obawiała się jednak, że ten koniec był dla niej również
początkiem czegoś nowego. Właśnie zamykała stare rozdziały,
musiała ułożyć sobie życie na nowo – tego się bała. Miała
masę wątpliwości, ale zaszła już tak daleko, że nie mogła
stchórzyć. I nie chciała.
Południe
wybiło, a ich oczom ukazała się szeroka dolina z dwóch
stron otoczona lasem. Przecinały ją liczne drogi, ścieżki i
szlaki, i kończyły się przy bramie Bergo.
Samo
miasto było dość spore, otoczone nie tylko lasami, ale także i
jeziorem, po którym płynęły różnego rodzaju statki.
Mury Bergo były grube, wykonane z materiału, który, jak się
szybko domyśliła, miał uchronić mieszkańców przed
ewentualnym oblężeniem. Z tej odległości nie dostrzegała, czy na
murach ktoś się znajduje, ale podejrzewała, że kilku rycerzy
musiało stać na warcie. Brama, przez którą się wjeżdżało
była szeroka, z dwóch stron otoczona wysokimi wieżyczkami.
Pod
murami, na drogach wędrowali ludzie. Karety, powozy, jeźdźcy oraz
piesi. Było ich sporo i każdy zmierzał do miasta lub z niego
wyjeżdżał. Silla cieszyła oczy widokiem miasta, dość ruchliwego
i wzdychała, czując jak rozpiera ją coraz większa nadzieja.
Zerknęła
na port, przytulony do Bergo. Tam dopiero był ruch! Aż otwarła
oczy, patrząc na ludzi przemykających obok siebie jak maleńkie
mrówki.
-
Jesteśmy na miejscu – powiedział druid i podjechał do dziewczyny
bliżej. Spojrzał na nią zaciekawiony i pokiwał ze zrozumieniem
głową. Najwidoczniej rozumiał jej fascynację i wiedział, co w
tej chwili czuła.
Uniosła
głowę i dostrzegła nad ich głowami kołujące ptaki, wydawały z
siebie skrzekliwe dźwięki.
-
Czy to mewy? - zapytała, przypominając sobie jedną z wycieczek
Raksa, który zatrzymał się nad brzegiem morza i właśnie
tam dowiedziała się co nieco o tych ptakach.
-
Tak. Ruszajmy, musimy szybko znaleźć się w mieście i poszukać
jakiegoś schronienia – przemówił w końcu Des i popędził
Bathara.
Silla
tak naprawdę aż do tego momentu nie miała pojęcia, co uczynią
potem. Dotarli do miasta i zamierzali w nim zostać na zawsze? I co
się stanie z braćmi Desa, którzy nasyłali na nich te
wszystkie stwory?
Miała
całą masę pytań i wątpliwości, ale póki nie znajdą się
w bezpiecznym schronieniu, nie mogła liczyć na jakiekolwiek
odpowiedzi.
Pośpieszyli
konie, lecz gdy wjechali na główny dukt prowadzący do
miasta, zwolnili.
-
Mam nadzieję, że strażnicy nie zaczną nas przepytywać o cel
podróży – mruknął Des. - Musimy wymyślić coś na
poczekaniu.
-
Zrobimy tak – odezwał się druid. - Ty i Silla jesteście
małżeństwem, a ja jestem twoim bratem, nazywam się Zan, Silla
niech się nazywa Fina, a ty bądź Rol. Przyjechaliśmy w odwiedziny
do naszego brata Verna.
Des
w milczeniu pokiwał głową, Silla również nic nie
odpowiedziała. Ta historyjka w razie ich ewentualnego przesłuchania
brzmiała dość wiarygodnie, chociaż nie wiedziała jak przepuszczą
Asralaia, skoro miał znak na czole, ale nie musiała się o to martwić.
Druid przymknął oczy i mamrocząc pod nosem kilka słów
przesunął palcami po tatuaż. Po chwili jego czoło rozbłysło
słabo i znak zniknął. A potem uczynił to samo z nimi, Silla
dostrzegła, że jej strój podróżny przeobraził się
w miękką, prostą suknię, a uzbrojenie Desa przeobraziło się w
skórzany plecak. Również jego spiczaste uszy zniknęły.
Wyglądali jak podróżujący ludzie.
Przed
główną bramą stała grupka zatrzymanych już osób, a
trzech strażników powoli przesłuchiwało ich i sprawdzało
towary. Silla zaniepokoiła się tym, rzuciła Desowi szybkie
spojrzenie, lecz ten wyglądał na spokojnego. Nie podobało jej się
to, ale w żaden sposób nie mogła już zawrócić. Za
nią zjeżdżali się inni ludzie, ustawiali się w kolejce. Gdy
przyszła ich kolei, Silla skromnie opuściła głowę.
Skupiła
się na rozmowie, którą prowadził Des z jednym ze
strażników.
-
Po co przyjechaliście do miasta? Czego tu szukacie? - zapytał
mężczyzna. Był niższy niż jego pozostali towarzysze, ale za to
lepiej zbudowany. Twarz schowaną miał pod hełmem, a z jego boku
dodatkowo zwisała metalowa kolczuga osłaniając jego policzki i
szyję.
-
Nazywam się Rol, pochodzę z południowych ziem należących do
cesarskiego namiestnika Han'gara. To jest moja żona Fina, a to mój
brat Zan. Przybyliśmy tu w odwiedziny do naszego najmłodszego
brata.
Po
słowach woja zapadła cisza. Silla podniosła głowę i zobaczyła
jak strażnicy kiwają głowami, a potem wpuszczają ich do miasta.
Odetchnęła z ulgą. Kiwnęła im głową, gdy przejeżdżała obok
i pozwoliła na to, by jeden z nich, ten najwyższy zlustrował ją
dokładnie wzrokiem. Zapiekły ją policzki, ale nic nie powiedziała.
Przyzwyczaiła się do takich obserwacji – wtedy nie mogła
protestować, musiała pozwolić na to, by mężczyźni ją oceniali.
Odetchnęła
z ulgą, gdy wmieszali się w tłum. Poklepała klacz po szyi i z
zaciekawieniem rozglądała się po mieście.
Ulica
była szeroka i wybrukowana, choć brudna. Zaścielała ją słoma,
zgubione bale siana czy resztki rozgniecionego jedzenia wymieszanymi
ze zwierzęcymi odchodami. Po obu stronach drogi znajdowały się
stragany przyklejone do budynków wykonanych z ciemnobrązowych
cegieł. Domy przy alejce nie różniły się od siebie
zbytnio, ale wyglądały ładnie i schludnie. Na jednym z progów
siedziała starsza pani i obierała jabłka, dalej bawiła się
gromadka dzieci: krzyczały coś i śpiewały wesoło. W ich kręgu
stała malutka dziewczynka. Miała jasne loczki i okrągłą buzię.
Oczy miała przysłonięte rzęsami. Silla nie słyszała, co dzieci
śpiewały, ale mała dziewczynka płakała i próbowała
wydostać się z ich kręgu. W końcu jeden z chłopców
popchnął ją tak mocno, że mała istota upadła na ziemię
rozbijając sobie kolano.
Hej!
- wrzasnęła dziewczyna, gdy nikt wokół nie zareagował. -
Co wy robicie?! - zatrzymała Chavrati i jednym susem zeskoczyła z
niej. Kilkudniowa podróż dała jej się we znaki, nogi ugięły
się pod nią, ale dzielnie ruszyła w stronę dzieci. - Dlaczego ją
popchnąłeś?
-
Co... ? - usłyszała jedynie głuche pytanie chłopca. Na oko miał
jakieś jedenaście lat. Zielone oczy patrzyły na nią buńczucznie,
a ruda grzywka zmierzwiona zwisała mu w tłustych strąkach nad
szerokim nosem.
-
Nie mieszaj się do tego – usłyszała Desa. Nie zwróciła
na niego uwagi, lecz świdrowała spojrzeniem niegrzecznego chłopaka.
Mała dziewczynka płakała za jego plecami donośnie, a reszta
dzieci odsunęła się od niej jakby dotknęła ją okropna
przypadłość i zbite w ciasną grupkę patrzyły na złą Sillę.
-
Przeproś ją w tej chwili – rozkazała, lecz chłopiec pokręcił
głową i bez ostrzeżenia splunął jej prosto w twarz. Zszokowana
dziewczyna patrzyła z niedowierzaniem na uciekającego dzieciaka, a
kiedy ocknęła się z tego chwilowego szoku zerwała się do pogoni
za nim, lecz silne dłonie osadziły ją w miejscu.
-
Na litość wszystkich bogów, co ty wyprawiasz?! Musimy
jechać! - syknął rozzłoszczony Des, lecz nie zwracała na niego
większej uwagi. Wyszarpnęła mu się z uścisku i podeszła do
małej dziewczynki.
-
Zostaw ją, to mała czarownica! - ktoś odezwał się zachrypniętym
głosem. Silla odwróciła się w tamtą stronę i dostrzegła
kobietę, która obierała jabłka. Staruszka nie patrzyła na
nich, ale zdawało się, że doskonale dostrzega to, co się działo
poza zasięgiem jej wzroku.
-
To dziecko, nie żadna czarownica! - odparła wzburzona dziewczyna.
-
Czarownica. Niech pokażę ci oczy.
Silla
odwróciła się do dziewczynki, która płakała
cichutko, wyglądając przy tym tak nieszczęśliwie i żałośnie.
Kucnęła przed płaczącą dziewczynką i szukała znaków
potwierdzających słowa staruszki.
-
Pokaż mi swoje piękne oczy. Wiem, że nie jesteś żadną
czarownicą – przemówiła do dziecka łagodnie, jak do
małego stworzonka. Dziewczynka pokręciła głową, ale wstała, gdy
Silla złapała ją delikatnie za ramiona i podciągnęła do góry.
- No dobrze, nie musisz mi ich pokazywać, ale wiem, że nie jesteś
żadną czarownicą, ale śliczną, małą dziewczynką. Odprowadzę
cię do domu, dobrze?
-
Ona nie ma domu, rodzice zostawili ją w tym mieście.
-
Porzucili ją?! - zawołała z niedowierzaniem. Nie pojmowała tego
okrucieństwa, ale sądziła, że to wszystko wiązało się z tym,
iż uwierzyli, że mogła posiadać jakiekolwiek magiczne moce. To
było okropne i irracjonalne, ale niestety jakże boleśnie
prawdziwe. Złapała delikatnie dziewczynkę za ramiona i próbowała
zwrócić na siebie jej uwagę, lecz mała wciąż spoglądała
w dół. - Pojedziesz z nami? Chcesz się przejechać na koniu?
-
Tak – padła cichutka odpowiedź, wyszeptana przerażonym
głosikiem. Silla kiwnęła głową i złapała ją za rękę.
-
Pomożesz mi? - zwróciła się z pytaniem do Desa, który
obserwował wszystko z mrocznym niezadowoleniem. Czarne oczy stały
się jeszcze ciemniejsze, choć wydawało jej się, że to
niemożliwe. Nie pomógł jej. Skrzyżował ramiona na piersi i
pokręcił głową.
Zacisnęła
usta i bez słowa wsadziła małą na siodło, a potem sama próbowała
wspiąć się na wysoką klacz. Nie obyło się bez trudności i
kilku chwil upokorzenia, ale w końcu udało jej się usiąść w
siodle. Posłała Desowi rozgniewane spojrzenie i ruszyła za
druidem.
Mimo, że Des czesto jest tak wkurzony na tą biedną dziewczynę to i tak wiem, że w jakimś sensie mu na niej zależy :p
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, co do tej dziewczynki. Może naprawdę jest czarownicą? A jeśli jest to co zrobią z tym fantem?
W ogóle dziękuję Ci za to opowiadanie, jest cudowne (zresztą jak wszystkie Twoje) i tak bardzo pobudza moją wyobraźnię! :)
Pozdrawiam! ;)
Des jest dość tajemniczy i ciężko powiedzieć Silli, czego się tak naprawdę powinna po nim spodziewać :)
UsuńCóż, dziewczynka jest raczej tutaj jedynie tłem do tego rozdziału, bo nie planuję z nią raczej akcji :)
Och, bardzo się cieszę w takim razie! Jest mi niezmiernie miło <3333333