niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział piąty

Des spojrzał na śpiącą dziewczynę i zacisnął wargi. Cieniokot nieźle pogruchotał jej kości, ale na szczęście Silla przeżyła jego atak. Szybko udało mu się ją wyprowadzić z ran, ale by nie bolały ją zrastające się kości, musiała dostać silne napary usypiające. Spała więc teraz w jego ramionach.
Nie mieli czasu na to, by zrobić dla niej prowizoryczną leżankę i wieść ją taki kawał drogi, dlatego zaofiarował się, że ją weźmie na ręce. Zdoła się utrzymać w siodle, a dziewczyna w każdej chwili może potrzebować jego pomocy. Asarlai jechał obok i w razie problemów miał służyć wsparciem.
Dziewczyna była lekka i nie sprawiała mu trudności. Świetnie sobie radził, Bathar wykonywał polecania, które dawał mu łydką, więc nie obawiał się utrudnionej jazdy.
Wyruszyli w pośpiechu, łapiąc po drodze najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogli tam zostać ani chwili dłużej. Nie podobało mu się to, że zostali zaatakowani dwukrotnie w przeciągu kilku godzin. To jedynie świadczyło o tym, że jego bracia już wiedzą. Tylko skąd wiedzieli, gdzie się znajduje? Czyżby go śledzili? Ale przecież do tej pory myśleli, że nie żyje.
Do głowy nasunęły mu się odpowiedzi, choć te wydawały się dość absurdalne i nieprawdopodobne. Spojrzał na druida i potrząsnął lekko głową. Wykluczył ewentualną zdradę Asarlaia. Czuł, że to nie on poinformował jego braci, ciężko jednak było mu zaufać, tak bezgranicznie, dlatego wolał trzymać go na dystans, choć cała ta podróż wyszła od niego, bo wiedział więcej, niż Des się spodziewał. I miał cholerną rację, a on nie był w stanie kłócić się z tym, co wieszczka z Vira'ah obwieściła. Nienawidził tego, gdy bogowie mieszali się do spraw istot żyjących na tym padole i robili wszystko, by postawić na swoim.
Wzniósł oczy ku niebo i przemówił w myślach, do najwyższego z bogów, który zapewne spoglądał na niego z góry.
O, wielki Akomo, proszę, nie dopuść do wojny. Nie mieszaj się do tego i pozostaw wszystko tak, jak kiedyś było.
Nie był pewny, czy go wysłuchano, ale wierzył, że wiatr, który lekko powiewał, doniósł jego myśli, aż do największego z bogów. Wierzył i ufał tym, co stworzyli ten świat i powołali do życia tyle istnień, ale czasami, gdy ich poczynania zaczynały przypominać krwawe igrzyska, wolał by tego nie robili. Wojny, masowe rzezie i gwałty nie były czymś, co uznano by za rozrywkę. Ale bogowie lubili bawić się losami ludzi, patrzyli na poczynania swych wielbicieli. Irytowało go, gdy dostrzegł boską interwencję, gdy wykonywał zadania jako najemnik.
Obóz rozbili tuż przed świtem. Po szaleńczym galopie chcieli dać odpoczynek koniom, zwłaszcza klacz druida i Chavarti tego potrzebowały.
Nie mogli znaleźć rzeki, która zapewne płynęła znacznie dalej, ale posiadali jeszcze zapas wody, którym podzielili się ze zwierzętami.
Silla leżała przy kamieniach, opatulona peleryną. Des zerkał na nią, co jakiś czas. Sprawdzał czy się już wybudziła. Kiedy nadal oddychała miarowo i spokojnie, zaczął się obawiać, że druid podał jej zbyt silne napary i już nie zbudzi.
Nagle torba, którą zabrał dla niej, poruszyła się i ze środka wyłoniła się ruda kita. Spojrzał zdumiony i zobaczył jak lis wychodzi z ukrycia, a potem kładzie się na piersi Silli. Ułożył się wygodnie wokół jej szyi, pysk kładąc jej na głowie i leżąc spokojnie ogrzewał ją.
Des wrócił więc do swych czynności, spokojny, że zwierzę jej przypilnuje. Rozsiodłał ogiera i wyrwał kilka garści trawy, a potem szybkimi ruchami oczyścił jego sierść z brudu i piany. To samo zrobił z pozostałymi końmi. Puszczone wolno skupiły się nieopodal lasu i schylając łby skubały trawę, natomiast Des i druid zaczęli przygotowywać posłania. Nie zamierzali rozpalać ogniska. Woleli dmuchać na zimne, gdyż spodziewali się kolejnego ataku. Ogień mógłby zbyt szybko zwrócić uwagę kreatury, która prawdopodobnie podąża ich śladem.
Skoro był już tarb i cieniokot, to teraz spodziewał się czegoś sprytniejszego, czegoś, co będzie szybkie i zabójcze. Najbardziej obawiał się luatha. Stwory te były ślepe, ale to nie oznaczało, że nie radziły sobie w terenie. Były zabójcze i nawet dwudziestu doświadczonych rycerzy nie byłoby w stanie pokonać tej istoty. Brak oczu wynagradzały im silne zmysły węchu i słuchu, a naga skóra tych stworzeń wyczuwała każde drżenie powietrza. Długie kończyny zakończone łapami z ostrymi jak sztylety pazurami niosły natychmiastową śmierć. Również pysk został stworzony do zabijania: długie zęby i mocne szczęki osadzone w długiej szczęśce rozrywały człowieka jak zwykły materiał.
Nie bał się walki, lecz te stworzenia napełniały go strachem. Nie było osoby, która by się jej nie bała. Ta podstępna bestia zabijała w ciszy całe wioski nie zostawiając żywej duszy.
Dlatego to jej obawiał się najbardziej. Teraz do pomocy miał Asarlaia, ale to nie oznaczało, że bydle zdechnie szybko.
Nie chciał się jednak przejmować tym zbyt wcześniej. Póki obaj bracia nie wyślą kolejnego mordercę, to nie miał się czym przejmować. Chyba.

***

Czuła przez sen delikatny dotyk dłoni. Uśmiechnęła się do siebie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej ciele. Miała wrażenie, że przez całe jej życie odczuwała strach, a bezpieczeństwo jakiego mogłaby zaznać było dla niej czymś niedostępnym. Teraz jednak to się zmieniło i już nie chciała się obudzić. Jeśli dzięki temu miała poczuć się bezpieczna, śmierć mogła nadejść w każdej chwili.
Nie wiedziała, co ją obudziło, ale poczuła się rozczarowana tym, że nie jest jej dane zostać w tym miękkim cieple jakie ją otoczyło. Westchnęła, a do jej uszu dobiegły różne dźwięki. Skrzypienie, szumiące korony drzew, śpiew ptaków i parskanie koni.
Kiedy otworzyła oczy, przez chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje i gdzie się znajduje. Widziała tylko poruszające się końskie uszy i czarną grzywę. Zatrzepotała rzęsami, a potem odwróciła głowę. Wzrokiem natrafiła na granatową koszulę i kilka skórzanych pasków krzyżujących się na torsie mężczyzny.
Szarpnęła się, ale jeździec trzymał ją mocno.
- Sillo, obudziłaś się – odparł głos, który natychmiast rozpoznała. Des. Mimo że to był on nie chciała dłużej siedzieć w jego objęciach.
- Puść mnie – odparła tylko i zaczęła odsuwać od siebie jego ramiona, które mocno przylegały do jej boków.
- Jak sobie życzysz – mruknął i jego ramiona zwolniły uścisk, a ona runęła jak długa na ziemię. Jęknęła głucho, przy okazji zjadając garść piachu z drogi.
- Des! - krzyknął druid, który nagle podszedł do niej z troską wymalowaną na twarzy. Silla jednak pokręciła głową, dając mu tym samym znak, że nic jej nie jest.
- Proszę, powiedz mi, co się stało? Jesteśmy w drodze – zauważyła, nadal jednak wyglądała na oszołomioną i osłabioną. Druid skrzywił się, żałując że dał jej tak silne eliksiry, ale przynajmniej oszczędził dziewczynie bólu.
- Nic nie pamiętasz? - zagadnął zaskoczony i pomógł jej wstać.
- Ruszajmy, pogawędzicie po drodze. Nie podoba mi się to miejsce – odezwał się Des, nie pozwalając Silli wypowiedzieć swych wątpliwości. Spiorunowała go wzrokiem i nic się nie odezwała.
- Wsiadaj na Chavarti – rozkazał wojownik i wskazał jej głową siwą klacz. Była już osiodłana, a z tyłu za kulbaką przypięto jej plecak, z którego wystawała ruda kita.
Asarlai pomógł jej wsiąść na konia. Przyszło jej to z trudem, bo czuła się bardzo słaba, ręce drżały jej gdy złapała wodze i próbowała wspiąć się na klacz. Nie pomagał także fakt, iż wierzchowiec był wysoki.
Des nie czekając na nic odjechał, aż w końcu zniknął im z pola widzenia.
- Co go ugryzło? - zapytała Silla, lecz druid uśmiechnął się tylko tajemniczo i wsiadł na swoją klacz.
- Jedźmy, bo jeszcze gotów zostawić nas w tyle.
Silla zgodziła się i popędzili za Desem. Nie ujechali daleko, gdy dziewczyna zaprotestowała przed dalszą wędrówką.
- Co się znowu stało? - warknął Des, co Silla przyjęła to ze strachem. Ten ton głosu, to spojrzenie... Przypomniał jej się Raksa.
- Nic, już nic – wydukała i skuliła się w sobie.
Była potwornie zmęczona, ledwo siedziała w siodle i jedynie myśl, że Chavarti została wyszkolona do podobnych wędrówek sprawiła, że dziewczyna poczuła ulgę. Koń nie zatrzymał się, gdy popuściła wodzę i rozluźniła łydki. Stopy wyciągnęła ze strzemion i majtała nimi w powietrzu. Nadal jednak odczuwała ogromne znużenie, sen zaczął sklejać jej powieki, ale walczyła z nimi ze wszystkich sił. W końcu zwiesiła głowę i zdrzemnęła się.
Kiedy uniosła powieki dostrzegła, że wokół panowała ciemność, a oni skręcali w jakąś drogę. Wyprostowała się i przez całą długość kręgosłupa poczuła przeszywający ból. Siedząca pozycja podczas spania była jedną z najmniej wygodnych, dlatego pożałowała, że zasnęła. Nie miała jednak wyjścia, w końcu zmęczenie ją pokonało.
Bez słowa wyjaśnień druid i wojownik zatrzymali się. Zeskoczyli z koni. Ona uczyniła to samo i byłaby upadła, gdyby nie przytrzymała się siodła. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, dlatego odczekała chwilę i w końcu się wyprostowała. Pogłaskała zmęczoną klacz i zaczęła robić to, co robili jej towarzysze. Rozsiodłała ją, wyciągnęła wędziło i zapięła je pod pyskiem, a potem puściła wolno, by mogła się najeść.
Na szczęście w pobliżu znajdowało się małe oczko wodne, dostrzegła czarną taflę, ale nie była przekonana, czy to miejsce nadaje się na kąpielisko, choć bardzo tego potrzebowała.
Rozbili obóz i dopiero wtedy druid wyjaśnił jej wszystko, co zaszło od pamiętnej nocy sprzed czterech dni. Była w szoku, że spała, aż tyle, ale mężczyzna wyjawił jej, że musieli dać jej środki usypiające. Nie zdołałaby wytrzymać bólu przy zdrowieniu.
- Rozumiem – odparła i kiwnęła głową. Chciała zwrócić się z podziękowaniami do Desa, ale ten stał do niej tyłem. Wzruszyła ramionami i wzięła od Asrlaia kawałek chleba i sera oraz jabłko. Zjadła to wszystko ze smakiem i miała ochotę na więcej, ale musieli oszczędzać zapasy. Nie wzięli tego dużo, ponieważ jaskinię i lasy opuszczali w pośpiechu, a jak na razie nic nie zanosiło się na to, by mogli dotrzeć do wioski. Póki co, zdani byli jedynie na siebie.
Przypomniała sobie atak cieniokota, jak nazwał go jej towarzysz, i skrzywiła się lekko. Zwierzę przypominało irbisa, lecz było znacznie większe, szczuplejsze i płowe. Pysk miało długi i wypełniony po brzegi ostrymi zębami. Zadrżała, gdy przypomniała sobie ból jaki jej zadały. To było okropne i miała nadzieję, że już więcej go nie doświadczy. Oby tylko udało im się dotrzeć bezpiecznie do Bergo.
Szybko zasnęła. Nawet nie pamiętała momentu, w którym kładła głowę na siodle przytarganego do obozowiska. A kiedy się obudziła zaskoczona zorientowała się, że ma gościa. Ten gość spał smacznie owinięty wokół jej szyi, a jego miękkie futerko łaskotało ją po nosie. Roześmiała się i wyciągnęła dłonie do liska, który od dnia ataku nieustannie łasił się do niej jak kot. Przytuliła go do siebie, a mały przyjaciel obudził się.
Podzieliła się z nim śniadaniem i kiedy mieli już wyruszać w drogę, lisek wskoczył do torby, jednak w trakcie podróży przeniósł się do niej i zwinięty leżał na siodle. Musiała pilnować, by nie spadł, ale wyglądał na tak dobrze usytuowanego i nie groziło mu stratowanie przez konia, że nie musiała go ciągle przytrzymywać.
Przez trzy godziny jechali w milczeniu. Powoli przemierzali leśne drogi, kryjąc się w cieniu drzew. Silla czuła pot spływający między piersiami i po plecach. Nie przywykła do takich niewygód, ale ta przygoda była zbyt fascynująca, by mogła narzekać. Pozostawiła jednak swoje zachwyty dla siebie. Nie chciała narażać się na krytykę ze strony swych towarzyszy. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa; wczoraj wieczorem Asarlai wyjaśnił jej, że mogą być nieustannie atakowani, dlatego powinna uważać, ale jednak sama podróż była dla niej niezwykle cudowną odmianą. Po latach spędzonych w niewoli możliwość podróżowania na końskim grzbiecie i świadomość, że będą spędzali większość czasu w drodze nastrajała ją bojowo. Ekscytacja udzielała jej się za każdym razem, gdy rozglądała się na boki, wypatrując w gęstwinie czyhające na nich zło.
Około południa zatrzymali się na postój. Trzymali się blisko rzeki, więc ucieszyła ją możliwość zamoczenia nóg. Zajęła się klaczą, popuściła jej popręg i wyjęła z pyska wędziło, by spokojnie mogła zjeść i napić się wody. Usiadła obok niej i zdjęła buty, a potem podwinęła nogawki spodni. Rozchełstała koszulę i nachyliła się nad wodą. Ochlapała sobie piersi i szyję, a nogi ułożyła na kamieniach, które spoczywały pod wodą. Poczuła ulgę, że mogła w końcu nieco się odświeżyć. Szybko jednak zebrali się w drogę. Nie mogli zwlekać dłużej.
Lato dobiegało już końca, ale to nie oznaczało, że słońce przestało ich rozpieszczać. Wciąż ogrzewało ziemię promieniami, a bogowie światła igrali z ludźmi i innymi istotami zsyłając na nich upały, które doprowadzały niejednokrotnie do pożaru i śmierci.
Silla rozejrzała się wokół i zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Pochyliła głowę i zaczęła nasłuchiwać, lecz ku jej zaskoczeniu las nie wydawał żadnych dźwięków. Ptaki nie śpiewały, wiatr jakby całkiem ustał. Kompletny bezruch.
Zatrzymała konia i rozejrzała się wokół, czując przebiegający po plecach dreszcz.
- Co się stało, Sillo? - zapytał druid, gdy odwrócił się w jej stronę i dostrzegł, że dziewczyna nie jedzie. Des również się zatrzymał i spoglądał na nią z wyraźnym niepokojem.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że ten las jest jakby... martwy? Nie ma ptaków, nawet wiatr nie porusza koronami drzew – odpowiedziała, unosząc głowę i spoglądając na drzewa, a także na niebo.
- Nie mamy czasu na postoje – warknął nagle Des i podjechał do niej. Spiorunował ją wzrokiem. Silla ponownie zmarszczyła brwi i westchnęła, kompletnie nie pojmując jego agresywnej postawy.
- Ale...
- Żadnego ale. Ruszajmy. Im szybciej wyjedziemy z tego lasu, tym lepiej dla nas. Do miasta zostało nam jeszcze kilka dni drogi, więc lepiej będzie, jeśli dojedziemy do niego w jednym kawałku.
Silla odpowiedziała mu jedynie ponurym spojrzeniem i ruszyła. Lisek siedzący na siodle poruszył się niespokojnie i z pomocą dziewczyny czmychnął do torby.
Jakby wiedział, że coś jest nie tak, pomyślała i spięła klacz. Ta ruszyła ostrym kłusem, a potem całą trójką cwałowali przez las. Silla nie nawykła do takiej jazdy, więc odczuła zmęczenie w kończynach. Bolały ją także pośladki i kręgosłup. Krzywiła się za każdym razem, gdy opadała na siodło, ale nie chciała ich zatrzymywać, więc zacisnęła zęby i myśląc, że już niedługo zakończą podróż, starała się utrzymać w siodle.
Ich szaleńcze tempo spadło, gdy wyjechali częściowo z lasu. Po prawej stronie mieli pola uprawne oraz łąki. Lewa strona wciąż była mrocznym szpalerem drzew, który w końcu kończył się tuż nad rzeką.
Przejechali z łoskotem po moście i w końcu się zatrzymali, by dać odetchnąć koniom. Silla zsunęła się z siodła i pacnęła ziemię, krzywiąc się przy tym boleśnie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a pośladki pulsowały bólem. Des gromił ją spojrzeniem raz za razem, ale miała zbyt dużo bolących miejsc, by mogła się nim tak przejmować. Wstała i zaczęła masować pośladki, a potem znów usiadła i zdjęła buty. Jazda w takim gorącu była niestety okropnym pomysłem, ale buty z wysoką cholewką były jeszcze gorszym rozwiązaniem. Nie mogła jednak narzekać. Obuwie było wygodne i miękkie, i nie nabawiła się odcisków.
Kiedy konie trochę ostygły i skorzystały z rzeki, Silla znów musiała wsiąść na wysoką klacz. Chavarti miała jakieś osiemnaście dłoni w kłębie, a ona zaledwie piętnaście i pół, więc wskoczenie na nią wiązało się z nie lada wyczynem. Znów z pomocą przyszedł jej druid. Pomógł jej wsiąść i powoli ruszyli dalej. Bergo nadal znajdowała się poza ich zasięgiem, nie mogli się czuć bezpiecznie. A Silla żywiła coraz większy niepokój i przestało jej się to wszystko podobać.
Nie chciała opuszczać tamtego miejsca schowanego w lesie, ale po ataku cieniokota czuła przerażenie na samą myśl o powrocie tam. Ale i w drodze czekały na nich pułapki. Des i Asarlai twierdzili, że to wszystko wina braci wojownika. Była tym zaskoczona i nie rozumiała, że Des mógłby się stać obiektem ich nienawiści. Nie kochali się? Nie wspierali w trudnych chwilach? Nie rozumiała tego i nie mogła pojąć, co rządziło obecnym światem. Była niewolnicą zamkniętą w pomieszczeniu, trzymaną dla uciechy człowieka, który raczej nie używał zbytecznych słów, ale wiedziała, instynktownie wyczuwała, że istnieje dobro.
Silla była młoda i jeszcze wiele miała przed sobą, ale czuła się zrezygnowana i przegrana, więc już niczego więcej nie oczekiwała od życia. Nie pragnęła czegoś, co w jej mniemaniu, nie mogła mieć i nie zasłużyła. Zbrukana przez ręce generała nie potrafiła dostrzec swojej szansy na spełnienie marzenia. Ale pragnęła nowego życia i jak na razie dostała jego początek, więc powinna się z tego cieszyć.
Tok ponurych myśli przerwał jej nagle ryk dobiegający z głębi lasu. Odwróciła się, ale w zasięgu wzroku nie dostrzegła nic, co mogłoby ją zaniepokoić.
Des jednak przystanął, a Asarlai podjechał do niej i wszyscy spojrzeli w kierunku, skąd dobiegał głośny ryk. Pierwszy zareagował Des.
- Szybko! Nie możemy tak stać i czekać na potwora! - krzyknął i spiął Bathara, w jego ślady poszedł także druid, a na samym końcu Silla. Wszyscy ostro cwałowali, by jak najszybciej oddalić się od lasu, w którym, niewątpliwie, znajdował się kolejny ich wróg.
Obolała dziewczyna nie miała pojęcia, kiedy przystaną, ale czuła, że im dłużej tak jechali, tym coraz gorzej utrzymywała się w siodle. Zaczynała się chwiać na boki, ale dzielnie jechała obok druida, który od czasu do czasu spoglądał na nią zatroskany. Ona jednak udawała, że wszystko w porządku i dzielnie dotrzymywała im tempa. Nie chciała ich spowolnić, liczyła, że jednak umkną temu, co było za nimi.
Wiatr szumiał jej w uszach, a kopyta dudniły o twardą ziemię, ale i tak cała trójka zatrzymała nagle konie, gdy powietrze rozdarł kolejny ryk. Był gruby i potężny jak grzmot burzy w pobliżu. Silla spoglądała w stronę ściany ciemnego lasu, z której powoli wyłoniły się dwa potężne kształty.
- Otasu! - krzyknął Des i wyjął miecz. - Sillo, uciekaj!
Silla wahała się tylko przez chwilę. Olbrzymie potwory znajdowały się tak blisko nich, że bez trudu dostrzegła ich szczegóły. Były to potężne stworzenia, które przemieszczały się na czterech kończynach, miały długie, podobne dziobów pyski wypełnione po brzegi zębami. Z tyłu za nimi widziała długie ogony zakończone trzema kolcami. Całe korpusy pokryte były sierścią. Gnały w ich stronę jak dwa głazy, które niszczyły wszystko na swojej drodze. Jak wojownik i druid mogli pokonać coś takiego?!
- Na litość Akomo! Uciekaj! - wrzasnął wściekły Des i nie czekając na jej odpowiedź, po prostu pogalopował w stronę biegnących otasu.
Chavarti ruszyła przed siebie cwałem. Silla nie chciała zostawiać ich na pewną śmierć. Otasu były ogromne, pięciokrotnie przewyższające ich konie, ale w jej sercu tliła się nadzieja; Des był wspaniałym wojownikiem, a Asarlai władał magią. Cóż mogło im się stać?
Dopiero, gdy przystanęła, a odgłosy walki ucichły zrozumiała, że jest całkiem sama. Sama pośród łąk i lasów.
Nie potrafiła jeszcze walczyć, nie wiedziała nic o otaczającym ją świecie. Była zdana na łaskę przewrotnego losu.
Rozejrzała się wokół i wybrała miejsce na kryjówkę. Droga była w takiej odległości, iż zdoła ujrzeć Desa i druida, jeśli będą tędy przejeżdżali, natomiast schowana pomiędzy kłującymi gałęziami świerków nie zostanie dostrzeżona przez ewentualnych wrogów.
Schowała się jak najgłębiej i czekała. Nasłuchiwała uważnie wszystkiego. Chavarti stała opodal i odpoczywała po męczącym biegu. Silla przez chwilę miała wrażenie, że słyszy rżenie konia, ale nie poddała się temu złudzeniu. Cisza zalegała nad okolicą, przerywana jedynie przez klacz skubiącą trawę i gryzącą wędziło. Silla nasłuchiwała i nasłuchiwała, ale do jej uszu nie docierały żadne nowe dźwięki. Usiadła więc zrezygnowana na kamieniu, czując na plecach kłucie igieł. Siedziała jednak nieruchomo i starała się wtopić w otoczenie.
Chavarti poderwała nagle głowę i zastrzygła uszami. Silla podniosła się i podeszła do niej, by pogłaskać ją po szyi. Klacz jednak nadal wpatrywała się przed siebie. Ruchliwe chrapy drgały strachliwie. Silla spojrzała w kierunku, w którym patrzył wierzchowiec, ale niczego nie dostrzegała. Wierzyła jednak, że coś tam musiało być, skoro zaniepokoiło to konia. Serce podeszło jej do gardła, strach opanował ją i wprawił w drżenie kończyny, lecz ufała, że coś, co znajdowało się poza zasięgiem jej zmysłów nie mogło być tak groźne. Wierzchowiec wciąż stał i wdychał powietrze zaciekawiony, dlatego postanowiła sprawdzić, co kryło się w tym małym zagajniku. Nie była pewna, czy to, co robi było bardziej głupie niż odważne, ale czuła się pewniej z myślą, że zwierzę miało lepszy wzrok czy słuch. Wyjęła długi sztylet, który otrzymała od Desa i ruszyła na wyprawę. Obawiała się, że spotka ją najgorsze, ale myśl, że zginie walcząc podziałała na nią dziwnie kojąco.
Chavarti ruszyła za nią. Silla położyła dłoń na udzie konia, czując się zdecydowanie lepiej ze świadomością, iż ma towarzyszkę. Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Gdzieś z przodu dobiegły ją dziwne dźwięki, były jednak ciche i ciężko było jej określi, kto lub co je wydawało, lecz parła naprzód. Modliła się do nieba, aby okazało się to jakieś niegroźne zwierze złapane w pułapkę. Lis
Gałęzie ustępowały pod naporem ich ciał, aż w końcu udało im się wyjść poza zasięg ich kłujących igieł i wypadły na polanę. Przez chwilę rozglądała się po otoczeniu. Przed jej oczami rozciągała się łąka usiana najróżniejszymi kwiatami oraz ziołami, a dalej dostrzegła srebrną wstęgę rzeki. Po lewej wciąż miała świerkowy zagajnik, który łagodnie przeistoczył się w las, który towarzyszył im od jakiegoś czasu. I tam dostrzegła coś, co przez chwilę jej rozum nie mógł pojąć.
W ogromnej metalowej klatce stały dwie potężne istoty. Ich sierść lśniła w promieniach słońca, a skrzydła wyrastające z boków pokryte były długimi piórami. Ze swej kryjówki dostrzegła wiele szczegółów składających się na te przedziwne stworzenia. Jedno miało głowę lwa, ale zamiast grzywy posiadało metalowe płytki, podobne także znajdowały się na jego piersi, łapach i bokach. Sierść miało piękną: bordową, kontrastującą do czarno-złotych piór. Drugie stworzenie również było uzbrojone, lecz jego pysk przypominał dziób jastrzębia, posiadał także łapy ptaka, reszta była taka sama jak jego towarzysza. Jego sierść mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu i szarość, natomiast górna warstwa piór była czarna i złota, tak jak lwa.
Silla westchnęła, widząc tak piękne istoty. Kiedy duży ptak wydał z siebie okropnie bolesny skrzek zrozumiała, że stworzenia są w niewoli. To te ich jęki musiały zwrócić uwagę jej klaczy. Dziewczyna dostrzegła ruch obok klatek i skuliła się, widząc trzech mężczyzn oraz dwa duże wilki pilnujące oskrzydlone stworzenia. Nie mogła je tak zostawić. Sądziła, że czuły się źle w takiej klatce, która choć była duża, wciąż zdawała się być zbyt mała dla dwóch osobników. Lew położył się w końcu pod łapami ptaka i machając ogonem obserwował otoczenie. Silla szybko się wycofała. Bardzo chciała pomóc tym stworzeniom, ale obawiała się, że konfrontacja z mężczyznami skończy się dla niej śmiercią. Poczucie niesprawiedliwości i chęć niesienia pomocy biednym stworzeniom w końcu wygrało. Nigdy wcześniej nie podejrzewała, że kiedyś zdecyduje się na taki szaleńczy krok, ale w tej chwili naprawdę chciała zrobić coś dobrego, a wierzyła, że uwolnienie tych stworzeń należało do dobrych uczynków. Co prawda nie wzięła pod uwagę, że zostanie zdemaskowana i po prostu zabita.
Obrzuciła spojrzeniem obozowisko. Widziała konie przypięte do sznurka pod lasem. Zacisnęła wargi i pomyślała przez chwilę.
Musiała się dostać właśnie w to miejsce, gdzie odpoczywały wierzchowce. Jeśli je spuści z uwiązów i spłoszy może uda jej się odwrócić uwagę. Problemem były także wilki. Nie wiedziała, co to za stworzenia, ale nie przypominały one Ragrema, a także leśnych wilków, które miała okazję widzieć podczas uczt u Asarlaia. Nie wyglądały jednak na przyjaźnie nastawione, dlatego musiała się wystrzegać ich wyczulonych zmysłów.
Silla niewprawiona w bojach, a także naiwna i pozbawiona wszelkiej potrzebnej wiedzy na temat zaistniałej sytuacji ruszyła do boju, uprzednio dobrze przywiązała klacz, by ta nie uciekła wraz z tamtymi końmi. Sztylet wsunęła do pochwy, ale cały czas trzymała rękę na rękojeści, aby w każdej chwili go wyciągnąć.
Pochyliła się do przodu i truchtem ruszyła w stronę lasu.

Cały czas obawiała się, że wilki zwietrzą jej zapach, lecz, gdy dobiegł ją zapach ogniska, zrozumiała, że na razie nie zostanie wywęszona. Pochylała się jak najniżej, niemal czołgając się po ziemi i ze wzrokiem wbitym w swój cel zmierzała powoli do obozowiska. Po kilkunastu minutach udało jej się dotrzeć niezauważoną przez nikogo. Konie stały spokojnie, choć strzygąc uszami odwracały głowy w jej stronę. Na szczęście uznały, że była niegroźna i po chwili straciły zainteresowanie.
Szybko weszła między nimi i zaczęła je odwiązywać. Kiedy już wszystkie były wolne, cofnęła się o krok i wyrzuciła gwałtownie ręce w górę, co zwierzęta odczytały jako atak na nie. Cofnęły się, a Silla wyciągnęła sztylet i udając, że rusza na nie postąpiła kilka kroków. Wierzchowce szybko zaczęły umykać, jeden po drugim, aż zobaczyli to mężczyźni.
- Hej! Stójcie! - krzyczał jeden z nich, ale konie nie słuchały ich i po chwili zniknęły Silli z oczu. - Szkapy pobiegły w stronę rzeki. Idźcie po nie, zatrzymają się nad wodą.
Silla poczuła nagle zimny dreszcz przebiegający jej po plecach. Cały jej plan opierał się właśnie na tym, by mężczyźni pobiegli za końmi. Nie przewidziała jednak tego, że zwierzęta po prostu pogalopują w stronę wody i tylko dwóch z trzech pójdzie za nimi. Zostało więc jeden łotr i wilki. Znalazła się w pułapce z powodu swojej głupoty!
Przełknęła gwałtownie ślinkę i powoli czuła narastającą panikę. Teraz, pozbawiona osłony była łatwym celem. Nie miała zamiaru poddać się zbyt łatwo, ale nie chciała też walczyć. To wszystko powinno wyglądać inaczej. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, choć strach robił wszystko, by go sparaliżować. Ostatkiem nadziei rzuciła się w stronę klaki, mając cichą nadzieję, że oskrzydlone stworzenia nie okażą się krwiożerczymi bestiami.
Przecisnęła się przez pręty i stanęła tak blisko więzionych bestii, że została dostrzeżona przez nie natychmiast. Ptak odwrócił się w jej stronę, a Silla dostrzegła zdziwienie w jego oczach, a zaraz potem całkowity spokój.
Lew uczynił to samo, gdy zorientował się, że jego towarzysz wierci się niespokojnie. Silla podeszła do nich pełna obaw, ale kiedy dotknęła sierści na tylnej nodze lwa, poczuła spokój. Nie rzucił się na nią, leżał nieruchomo i patrzył na nią, świdrując ją czarnymi oczami.
- Proszę, proszę – usłyszała nagle i odwróciła się gwałtownie w stronę głosu. Za jej plecami stał mężczyzna, który jak podejrzewała, nie wyruszył na poszukiwanie koni. - Cóż to za ptaszyna nam się złapała?

Poczuła jak krew zastyga jej w żyłach. Już wiedziała, że miała przechlapane i że żywa z tego nie wyjdzie.

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy rozdział ❤ Życze dużo weny c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje kolejne cudowne opowiadanie! ;)
    Uwielbiam Twój styl pisania :)
    Lubię takie lekko mroczne klimaty i te fantastyczne stworki! A Des.. ;D
    Już mi się podoba :p Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń