Des
spojrzał na śpiącą dziewczynę i zacisnął wargi. Cieniokot
nieźle pogruchotał jej kości, ale na szczęście Silla przeżyła
jego atak. Szybko udało mu się ją wyprowadzić z ran, ale by nie
bolały ją zrastające się kości, musiała dostać silne napary
usypiające. Spała więc teraz w jego ramionach.
Nie
mieli czasu na to, by zrobić dla niej prowizoryczną leżankę i
wieść ją taki kawał drogi, dlatego zaofiarował się, że ją
weźmie na ręce. Zdoła się utrzymać w siodle, a dziewczyna w
każdej chwili może potrzebować jego pomocy. Asarlai jechał obok i
w razie problemów miał służyć wsparciem.
Dziewczyna
była lekka i nie sprawiała mu trudności. Świetnie sobie radził,
Bathar wykonywał polecania, które dawał mu łydką, więc
nie obawiał się utrudnionej jazdy.
Wyruszyli
w pośpiechu, łapiąc po drodze najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogli
tam zostać ani chwili dłużej. Nie podobało mu się to, że
zostali zaatakowani dwukrotnie w przeciągu kilku godzin. To jedynie
świadczyło o tym, że jego bracia już wiedzą. Tylko skąd
wiedzieli, gdzie się znajduje? Czyżby go śledzili? Ale przecież
do tej pory myśleli, że nie żyje.
Do
głowy nasunęły mu się odpowiedzi, choć te wydawały się dość
absurdalne i nieprawdopodobne. Spojrzał na druida i potrząsnął
lekko głową. Wykluczył ewentualną zdradę Asarlaia. Czuł, że to
nie on poinformował jego braci, ciężko jednak było mu zaufać,
tak bezgranicznie, dlatego wolał trzymać go na dystans, choć cała
ta podróż wyszła od niego, bo wiedział więcej, niż Des
się spodziewał. I miał cholerną rację, a on nie był w stanie
kłócić się z tym, co wieszczka z Vira'ah obwieściła.
Nienawidził tego, gdy bogowie mieszali się do spraw istot żyjących
na tym padole i robili wszystko, by postawić na swoim.
Wzniósł
oczy ku niebo i przemówił w myślach, do najwyższego z
bogów, który zapewne spoglądał na niego z góry.
O,
wielki Akomo, proszę, nie dopuść do wojny. Nie mieszaj się do
tego i pozostaw wszystko tak, jak kiedyś było.
Nie
był pewny, czy go wysłuchano, ale wierzył, że wiatr, który
lekko powiewał, doniósł jego myśli, aż do największego z
bogów. Wierzył i ufał tym, co stworzyli ten świat i
powołali do życia tyle istnień, ale czasami, gdy ich poczynania
zaczynały przypominać krwawe igrzyska, wolał by tego nie robili.
Wojny, masowe rzezie i gwałty nie były czymś, co uznano by za
rozrywkę. Ale bogowie lubili bawić się losami ludzi, patrzyli na
poczynania swych wielbicieli. Irytowało go, gdy dostrzegł boską
interwencję, gdy wykonywał zadania jako najemnik.
Obóz
rozbili tuż przed świtem. Po szaleńczym galopie chcieli dać
odpoczynek koniom, zwłaszcza klacz druida i Chavarti tego
potrzebowały.
Nie
mogli znaleźć rzeki, która zapewne płynęła znacznie
dalej, ale posiadali jeszcze zapas wody, którym podzielili się
ze zwierzętami.
Silla
leżała przy kamieniach, opatulona peleryną. Des zerkał na nią,
co jakiś czas. Sprawdzał czy się już wybudziła. Kiedy nadal
oddychała miarowo i spokojnie, zaczął się obawiać, że druid
podał jej zbyt silne napary i już nie zbudzi.
Nagle
torba, którą zabrał dla niej, poruszyła się i ze środka
wyłoniła się ruda kita. Spojrzał zdumiony i zobaczył jak lis
wychodzi z ukrycia, a potem kładzie się na piersi Silli. Ułożył
się wygodnie wokół jej szyi, pysk kładąc jej na głowie i
leżąc spokojnie ogrzewał ją.
Des
wrócił więc do swych czynności, spokojny, że zwierzę jej
przypilnuje. Rozsiodłał ogiera i wyrwał kilka garści trawy, a
potem szybkimi ruchami oczyścił jego sierść z brudu i piany. To
samo zrobił z pozostałymi końmi. Puszczone wolno skupiły się
nieopodal lasu i schylając łby skubały trawę, natomiast Des i
druid zaczęli przygotowywać posłania. Nie zamierzali rozpalać
ogniska. Woleli dmuchać na zimne, gdyż spodziewali się kolejnego
ataku. Ogień mógłby zbyt szybko zwrócić uwagę
kreatury, która prawdopodobnie podąża ich śladem.
Skoro
był już tarb i cieniokot, to teraz spodziewał się czegoś
sprytniejszego, czegoś, co będzie szybkie i zabójcze.
Najbardziej obawiał się luatha. Stwory te były ślepe, ale to nie
oznaczało, że nie radziły sobie w terenie. Były zabójcze i
nawet dwudziestu doświadczonych rycerzy nie byłoby w stanie pokonać
tej istoty. Brak oczu wynagradzały im silne zmysły węchu i słuchu,
a naga skóra tych stworzeń wyczuwała każde drżenie
powietrza. Długie kończyny zakończone łapami z ostrymi jak
sztylety pazurami niosły natychmiastową śmierć. Również
pysk został stworzony do zabijania: długie zęby i mocne szczęki
osadzone w długiej szczęśce rozrywały człowieka jak zwykły
materiał.
Nie
bał się walki, lecz te stworzenia napełniały go strachem. Nie
było osoby, która by się jej nie bała. Ta podstępna bestia
zabijała w ciszy całe wioski nie zostawiając żywej duszy.
Dlatego
to jej obawiał się najbardziej. Teraz do pomocy miał Asarlaia, ale
to nie oznaczało, że bydle zdechnie szybko.
Nie
chciał się jednak przejmować tym zbyt wcześniej. Póki obaj
bracia nie wyślą kolejnego mordercę, to nie miał się czym
przejmować. Chyba.
***
Czuła
przez sen delikatny dotyk dłoni. Uśmiechnęła się do siebie,
czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej ciele.
Miała wrażenie, że przez całe jej życie odczuwała strach, a
bezpieczeństwo jakiego mogłaby zaznać było dla niej czymś
niedostępnym. Teraz jednak to się zmieniło i już nie chciała się
obudzić. Jeśli dzięki temu miała poczuć się bezpieczna, śmierć
mogła nadejść w każdej chwili.
Nie
wiedziała, co ją obudziło, ale poczuła się rozczarowana tym, że
nie jest jej dane zostać w tym miękkim cieple jakie ją otoczyło.
Westchnęła, a do jej uszu dobiegły różne dźwięki.
Skrzypienie, szumiące korony drzew, śpiew ptaków i parskanie
koni.
Kiedy
otworzyła oczy, przez chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje i
gdzie się znajduje. Widziała tylko poruszające się końskie uszy
i czarną grzywę. Zatrzepotała rzęsami, a potem odwróciła
głowę. Wzrokiem natrafiła na granatową koszulę i kilka
skórzanych pasków krzyżujących się na torsie
mężczyzny.
Szarpnęła
się, ale jeździec trzymał ją mocno.
-
Sillo, obudziłaś się – odparł głos, który natychmiast
rozpoznała. Des. Mimo że to był on nie chciała dłużej siedzieć
w jego objęciach.
-
Puść mnie – odparła tylko i zaczęła odsuwać od siebie jego
ramiona, które mocno przylegały do jej boków.
-
Jak sobie życzysz – mruknął i jego ramiona zwolniły uścisk, a
ona runęła jak długa na ziemię. Jęknęła głucho, przy okazji
zjadając garść piachu z drogi.
-
Des! - krzyknął druid, który nagle podszedł do niej z
troską wymalowaną na twarzy. Silla jednak pokręciła głową,
dając mu tym samym znak, że nic jej nie jest.
-
Proszę, powiedz mi, co się stało? Jesteśmy w drodze –
zauważyła, nadal jednak wyglądała na oszołomioną i osłabioną.
Druid skrzywił się, żałując że dał jej tak silne eliksiry, ale
przynajmniej oszczędził dziewczynie bólu.
-
Nic nie pamiętasz? - zagadnął zaskoczony i pomógł jej
wstać.
-
Ruszajmy, pogawędzicie po drodze. Nie podoba mi się to miejsce –
odezwał się Des, nie pozwalając Silli wypowiedzieć swych
wątpliwości. Spiorunowała go wzrokiem i nic się nie odezwała.
-
Wsiadaj na Chavarti – rozkazał wojownik i wskazał jej głową
siwą klacz. Była już osiodłana, a z tyłu za kulbaką przypięto
jej plecak, z którego wystawała ruda kita.
Asarlai
pomógł jej wsiąść na konia. Przyszło jej to z trudem, bo
czuła się bardzo słaba, ręce drżały jej gdy złapała wodze i
próbowała wspiąć się na klacz. Nie pomagał także fakt,
iż wierzchowiec był wysoki.
Des
nie czekając na nic odjechał, aż w końcu zniknął im z pola
widzenia.
-
Co go ugryzło? - zapytała Silla, lecz druid uśmiechnął się
tylko tajemniczo i wsiadł na swoją klacz.
-
Jedźmy, bo jeszcze gotów zostawić nas w tyle.
Silla
zgodziła się i popędzili za Desem. Nie ujechali daleko, gdy
dziewczyna zaprotestowała przed dalszą wędrówką.
-
Co się znowu stało? - warknął Des, co Silla przyjęła to ze
strachem. Ten ton głosu, to spojrzenie... Przypomniał jej się
Raksa.
-
Nic, już nic – wydukała i skuliła się w sobie.
Była
potwornie zmęczona, ledwo siedziała w siodle i jedynie myśl, że
Chavarti została wyszkolona do podobnych wędrówek sprawiła,
że dziewczyna poczuła ulgę. Koń nie zatrzymał się, gdy
popuściła wodzę i rozluźniła łydki. Stopy wyciągnęła ze
strzemion i majtała nimi w powietrzu. Nadal jednak odczuwała
ogromne znużenie, sen zaczął sklejać jej powieki, ale walczyła z
nimi ze wszystkich sił. W końcu zwiesiła głowę i zdrzemnęła
się.
Kiedy
uniosła powieki dostrzegła, że wokół panowała ciemność,
a oni skręcali w jakąś drogę. Wyprostowała się i przez całą
długość kręgosłupa poczuła przeszywający ból. Siedząca
pozycja podczas spania była jedną z najmniej wygodnych, dlatego
pożałowała, że zasnęła. Nie miała jednak wyjścia, w końcu
zmęczenie ją pokonało.
Bez
słowa wyjaśnień druid i wojownik zatrzymali się. Zeskoczyli z
koni. Ona uczyniła to samo i byłaby upadła, gdyby nie przytrzymała
się siodła. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, dlatego
odczekała chwilę i w końcu się wyprostowała. Pogłaskała
zmęczoną klacz i zaczęła robić to, co robili jej towarzysze.
Rozsiodłała ją, wyciągnęła wędziło i zapięła je pod
pyskiem, a potem puściła wolno, by mogła się najeść.
Na
szczęście w pobliżu znajdowało się małe oczko wodne, dostrzegła
czarną taflę, ale nie była przekonana, czy to miejsce nadaje się
na kąpielisko, choć bardzo tego potrzebowała.
Rozbili
obóz i dopiero wtedy druid wyjaśnił jej wszystko, co zaszło
od pamiętnej nocy sprzed czterech dni. Była w szoku, że spała, aż
tyle, ale mężczyzna wyjawił jej, że musieli dać jej środki
usypiające. Nie zdołałaby wytrzymać bólu przy zdrowieniu.
-
Rozumiem – odparła i kiwnęła głową. Chciała zwrócić
się z podziękowaniami do Desa, ale ten stał do niej tyłem.
Wzruszyła ramionami i wzięła od Asrlaia kawałek chleba i sera
oraz jabłko. Zjadła to wszystko ze smakiem i miała ochotę na
więcej, ale musieli oszczędzać zapasy. Nie wzięli tego dużo,
ponieważ jaskinię i lasy opuszczali w pośpiechu, a jak na razie
nic nie zanosiło się na to, by mogli dotrzeć do wioski. Póki
co, zdani byli jedynie na siebie.
Przypomniała
sobie atak cieniokota, jak nazwał go jej towarzysz, i skrzywiła się
lekko. Zwierzę przypominało irbisa, lecz było znacznie większe,
szczuplejsze i płowe. Pysk miało długi i wypełniony po brzegi
ostrymi zębami. Zadrżała, gdy przypomniała sobie ból jaki
jej zadały. To było okropne i miała nadzieję, że już więcej go
nie doświadczy. Oby tylko udało im się dotrzeć bezpiecznie do
Bergo.
Szybko
zasnęła. Nawet nie pamiętała momentu, w którym kładła
głowę na siodle przytarganego do obozowiska. A kiedy się obudziła
zaskoczona zorientowała się, że ma gościa. Ten gość spał
smacznie owinięty wokół jej szyi, a jego miękkie futerko
łaskotało ją po nosie. Roześmiała się i wyciągnęła dłonie
do liska, który od dnia ataku nieustannie łasił się do niej
jak kot. Przytuliła go do siebie, a mały przyjaciel obudził się.
Podzieliła
się z nim śniadaniem i kiedy mieli już wyruszać w drogę, lisek
wskoczył do torby, jednak w trakcie podróży przeniósł
się do niej i zwinięty leżał na siodle. Musiała pilnować, by
nie spadł, ale wyglądał na tak dobrze usytuowanego i nie groziło
mu stratowanie przez konia, że nie musiała go ciągle
przytrzymywać.
Przez
trzy godziny jechali w milczeniu. Powoli przemierzali leśne drogi,
kryjąc się w cieniu drzew. Silla czuła pot spływający między
piersiami i po plecach. Nie przywykła do takich niewygód, ale
ta przygoda była zbyt fascynująca, by mogła narzekać. Pozostawiła
jednak swoje zachwyty dla siebie. Nie chciała narażać się na
krytykę ze strony swych towarzyszy. Zdawała sobie sprawę z
niebezpieczeństwa; wczoraj wieczorem Asarlai wyjaśnił jej, że
mogą być nieustannie atakowani, dlatego powinna uważać, ale
jednak sama podróż była dla niej niezwykle cudowną odmianą.
Po latach spędzonych w niewoli możliwość podróżowania na
końskim grzbiecie i świadomość, że będą spędzali większość
czasu w drodze nastrajała ją bojowo. Ekscytacja udzielała jej się
za każdym razem, gdy rozglądała się na boki, wypatrując w
gęstwinie czyhające na nich zło.
Około
południa zatrzymali się na postój. Trzymali się blisko
rzeki, więc ucieszyła ją możliwość zamoczenia nóg.
Zajęła się klaczą, popuściła jej popręg i wyjęła z pyska
wędziło, by spokojnie mogła zjeść i napić się wody. Usiadła
obok niej i zdjęła buty, a potem podwinęła nogawki spodni.
Rozchełstała koszulę i nachyliła się nad wodą. Ochlapała sobie
piersi i szyję, a nogi ułożyła na kamieniach, które
spoczywały pod wodą. Poczuła ulgę, że mogła w końcu nieco się
odświeżyć. Szybko jednak zebrali się w drogę. Nie mogli zwlekać
dłużej.
Lato
dobiegało już końca, ale to nie oznaczało, że słońce przestało
ich rozpieszczać. Wciąż ogrzewało ziemię promieniami, a bogowie
światła igrali z ludźmi i innymi istotami zsyłając na nich
upały, które doprowadzały niejednokrotnie do pożaru i
śmierci.
Silla
rozejrzała się wokół i zmarszczyła brwi. Coś było nie
tak. Pochyliła głowę i zaczęła nasłuchiwać, lecz ku jej
zaskoczeniu las nie wydawał żadnych dźwięków. Ptaki nie
śpiewały, wiatr jakby całkiem ustał. Kompletny bezruch.
Zatrzymała
konia i rozejrzała się wokół, czując przebiegający po
plecach dreszcz.
-
Co się stało, Sillo? - zapytał druid, gdy odwrócił się w
jej stronę i dostrzegł, że dziewczyna nie jedzie. Des również
się zatrzymał i spoglądał na nią z wyraźnym niepokojem.
-
Czy tylko ja mam wrażenie, że ten las jest jakby... martwy? Nie ma
ptaków, nawet wiatr nie porusza koronami drzew –
odpowiedziała, unosząc głowę i spoglądając na drzewa, a także
na niebo.
-
Nie mamy czasu na postoje – warknął nagle Des i podjechał do
niej. Spiorunował ją wzrokiem. Silla ponownie zmarszczyła brwi i
westchnęła, kompletnie nie pojmując jego agresywnej postawy.
-
Ale...
-
Żadnego ale. Ruszajmy. Im szybciej wyjedziemy z tego lasu, tym
lepiej dla nas. Do miasta zostało nam jeszcze kilka dni drogi, więc
lepiej będzie, jeśli dojedziemy do niego w jednym kawałku.
Silla
odpowiedziała mu jedynie ponurym spojrzeniem i ruszyła. Lisek
siedzący na siodle poruszył się niespokojnie i z pomocą
dziewczyny czmychnął do torby.
Jakby
wiedział, że coś jest nie tak, pomyślała i spięła klacz. Ta
ruszyła ostrym kłusem, a potem całą trójką cwałowali
przez las. Silla nie nawykła do takiej jazdy, więc odczuła
zmęczenie w kończynach. Bolały ją także pośladki i kręgosłup.
Krzywiła się za każdym razem, gdy opadała na siodło, ale nie
chciała ich zatrzymywać, więc zacisnęła zęby i myśląc, że
już niedługo zakończą podróż, starała się utrzymać w
siodle.
Ich
szaleńcze tempo spadło, gdy wyjechali częściowo z lasu. Po prawej
stronie mieli pola uprawne oraz łąki. Lewa strona wciąż była
mrocznym szpalerem drzew, który w końcu kończył się tuż
nad rzeką.
Przejechali
z łoskotem po moście i w końcu się zatrzymali, by dać odetchnąć
koniom. Silla zsunęła się z siodła i pacnęła ziemię, krzywiąc
się przy tym boleśnie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a
pośladki pulsowały bólem. Des gromił ją spojrzeniem raz za
razem, ale miała zbyt dużo bolących miejsc, by mogła się nim tak
przejmować. Wstała i zaczęła masować pośladki, a potem znów
usiadła i zdjęła buty. Jazda w takim gorącu była niestety
okropnym pomysłem, ale buty z wysoką cholewką były jeszcze
gorszym rozwiązaniem. Nie mogła jednak narzekać. Obuwie było
wygodne i miękkie, i nie nabawiła się odcisków.
Kiedy
konie trochę ostygły i skorzystały z rzeki, Silla znów
musiała wsiąść na wysoką klacz. Chavarti miała jakieś
osiemnaście dłoni w kłębie, a ona zaledwie piętnaście i pół,
więc wskoczenie na nią wiązało się z nie lada wyczynem. Znów
z pomocą przyszedł jej druid. Pomógł jej wsiąść i powoli
ruszyli dalej. Bergo nadal znajdowała się poza ich zasięgiem, nie
mogli się czuć bezpiecznie. A Silla żywiła coraz większy
niepokój i przestało jej się to wszystko podobać.
Nie
chciała opuszczać tamtego miejsca schowanego w lesie, ale po ataku
cieniokota czuła przerażenie na samą myśl o powrocie tam. Ale i w
drodze czekały na nich pułapki. Des i Asarlai twierdzili, że to
wszystko wina braci wojownika. Była tym zaskoczona i nie rozumiała,
że Des mógłby się stać obiektem ich nienawiści. Nie
kochali się? Nie wspierali w trudnych chwilach? Nie rozumiała tego
i nie mogła pojąć, co rządziło obecnym światem. Była
niewolnicą zamkniętą w pomieszczeniu, trzymaną dla uciechy
człowieka, który raczej nie używał zbytecznych słów,
ale wiedziała, instynktownie wyczuwała, że istnieje dobro.
Silla
była młoda i jeszcze wiele miała przed sobą, ale czuła się
zrezygnowana i przegrana, więc już niczego więcej nie oczekiwała
od życia. Nie pragnęła czegoś, co w jej mniemaniu, nie mogła
mieć i nie zasłużyła. Zbrukana przez ręce generała nie
potrafiła dostrzec swojej szansy na spełnienie marzenia. Ale
pragnęła nowego życia i jak na razie dostała jego początek, więc
powinna się z tego cieszyć.
Tok
ponurych myśli przerwał jej nagle ryk dobiegający z głębi lasu.
Odwróciła się, ale w zasięgu wzroku nie dostrzegła nic, co
mogłoby ją zaniepokoić.
Des
jednak przystanął, a Asarlai podjechał do niej i wszyscy spojrzeli
w kierunku, skąd dobiegał głośny ryk. Pierwszy zareagował Des.
-
Szybko! Nie możemy tak stać i czekać na potwora! - krzyknął i
spiął Bathara, w jego ślady poszedł także druid, a na samym
końcu Silla. Wszyscy ostro cwałowali, by jak najszybciej oddalić
się od lasu, w którym, niewątpliwie, znajdował się kolejny
ich wróg.
Obolała
dziewczyna nie miała pojęcia, kiedy przystaną, ale czuła, że im
dłużej tak jechali, tym coraz gorzej utrzymywała się w siodle.
Zaczynała się chwiać na boki, ale dzielnie jechała obok druida,
który od czasu do czasu spoglądał na nią zatroskany. Ona
jednak udawała, że wszystko w porządku i dzielnie dotrzymywała im
tempa. Nie chciała ich spowolnić, liczyła, że jednak umkną temu,
co było za nimi.
Wiatr
szumiał jej w uszach, a kopyta dudniły o twardą ziemię, ale i tak
cała trójka zatrzymała nagle konie, gdy powietrze rozdarł
kolejny ryk. Był gruby i potężny jak grzmot burzy w pobliżu.
Silla spoglądała w stronę ściany ciemnego lasu, z której
powoli wyłoniły się dwa potężne kształty.
-
Otasu! - krzyknął Des i wyjął miecz. - Sillo, uciekaj!
Silla
wahała się tylko przez chwilę. Olbrzymie potwory znajdowały się
tak blisko nich, że bez trudu dostrzegła ich szczegóły.
Były to potężne stworzenia, które przemieszczały się na
czterech kończynach, miały długie, podobne dziobów pyski
wypełnione po brzegi zębami. Z tyłu za nimi widziała długie
ogony zakończone trzema kolcami. Całe korpusy pokryte były
sierścią. Gnały w ich stronę jak dwa głazy, które
niszczyły wszystko na swojej drodze. Jak wojownik i druid mogli
pokonać coś takiego?!
-
Na litość Akomo! Uciekaj! - wrzasnął wściekły Des i nie
czekając na jej odpowiedź, po prostu pogalopował w stronę
biegnących otasu.
Chavarti
ruszyła przed siebie cwałem. Silla nie chciała zostawiać ich na
pewną śmierć. Otasu były ogromne, pięciokrotnie przewyższające
ich konie, ale w jej sercu tliła się nadzieja; Des był wspaniałym
wojownikiem, a Asarlai władał magią. Cóż mogło im się
stać?
Dopiero,
gdy przystanęła, a odgłosy walki ucichły zrozumiała, że jest
całkiem sama. Sama pośród łąk i lasów.
Nie
potrafiła jeszcze walczyć, nie wiedziała nic o otaczającym ją
świecie. Była zdana na łaskę przewrotnego losu.
Rozejrzała
się wokół i wybrała miejsce na kryjówkę. Droga była
w takiej odległości, iż zdoła ujrzeć Desa i druida, jeśli będą
tędy przejeżdżali, natomiast schowana pomiędzy kłującymi
gałęziami świerków nie zostanie dostrzeżona przez
ewentualnych wrogów.
Schowała
się jak najgłębiej i czekała. Nasłuchiwała uważnie
wszystkiego. Chavarti stała opodal i odpoczywała po męczącym
biegu. Silla przez chwilę miała wrażenie, że słyszy rżenie
konia, ale nie poddała się temu złudzeniu. Cisza zalegała nad
okolicą, przerywana jedynie przez klacz skubiącą trawę i gryzącą
wędziło. Silla nasłuchiwała i nasłuchiwała, ale do jej uszu nie
docierały żadne nowe dźwięki. Usiadła więc zrezygnowana na
kamieniu, czując na plecach kłucie igieł. Siedziała jednak
nieruchomo i starała się wtopić w otoczenie.
Chavarti
poderwała nagle głowę i zastrzygła uszami. Silla podniosła się
i podeszła do niej, by pogłaskać ją po szyi. Klacz jednak nadal
wpatrywała się przed siebie. Ruchliwe chrapy drgały strachliwie.
Silla spojrzała w kierunku, w którym patrzył wierzchowiec,
ale niczego nie dostrzegała. Wierzyła jednak, że coś tam musiało
być, skoro zaniepokoiło to konia. Serce podeszło jej do gardła,
strach opanował ją i wprawił w drżenie kończyny, lecz ufała, że
coś, co znajdowało się poza zasięgiem jej zmysłów nie
mogło być tak groźne. Wierzchowiec wciąż stał i wdychał
powietrze zaciekawiony, dlatego postanowiła sprawdzić, co kryło
się w tym małym zagajniku. Nie była pewna, czy to, co robi było
bardziej głupie niż odważne, ale czuła się pewniej z myślą, że
zwierzę miało lepszy wzrok czy słuch. Wyjęła długi sztylet,
który otrzymała od Desa i ruszyła na wyprawę. Obawiała
się, że spotka ją najgorsze, ale myśl, że zginie walcząc
podziałała na nią dziwnie kojąco.
Chavarti
ruszyła za nią. Silla położyła dłoń na udzie konia, czując
się zdecydowanie lepiej ze świadomością, iż ma towarzyszkę.
Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Gdzieś z przodu dobiegły
ją dziwne dźwięki, były jednak ciche i ciężko było jej
określi, kto lub co je wydawało, lecz parła naprzód.
Modliła się do nieba, aby okazało się to jakieś niegroźne
zwierze złapane w pułapkę. Lis
Gałęzie
ustępowały pod naporem ich ciał, aż w końcu udało im się wyjść
poza zasięg ich kłujących igieł i wypadły na polanę. Przez
chwilę rozglądała się po otoczeniu. Przed jej oczami rozciągała
się łąka usiana najróżniejszymi kwiatami oraz ziołami, a
dalej dostrzegła srebrną wstęgę rzeki. Po lewej wciąż miała
świerkowy zagajnik, który łagodnie przeistoczył się w las,
który towarzyszył im od jakiegoś czasu. I tam dostrzegła
coś, co przez chwilę jej rozum nie mógł pojąć.
W
ogromnej metalowej klatce stały dwie potężne istoty. Ich sierść
lśniła w promieniach słońca, a skrzydła wyrastające z boków
pokryte były długimi piórami. Ze swej kryjówki
dostrzegła wiele szczegółów składających się na te
przedziwne stworzenia. Jedno miało głowę lwa, ale zamiast grzywy
posiadało metalowe płytki, podobne także znajdowały się na jego
piersi, łapach i bokach. Sierść miało piękną: bordową,
kontrastującą do czarno-złotych piór. Drugie stworzenie
również było uzbrojone, lecz jego pysk przypominał dziób
jastrzębia, posiadał także łapy ptaka, reszta była taka sama jak
jego towarzysza. Jego sierść mieniła się wszystkimi odcieniami
błękitu i szarość, natomiast górna warstwa piór
była czarna i złota, tak jak lwa.
Silla
westchnęła, widząc tak piękne istoty. Kiedy duży ptak wydał z
siebie okropnie bolesny skrzek zrozumiała, że stworzenia są w
niewoli. To te ich jęki musiały zwrócić uwagę jej klaczy.
Dziewczyna dostrzegła ruch obok klatek i skuliła się, widząc
trzech mężczyzn oraz dwa duże wilki pilnujące oskrzydlone
stworzenia. Nie mogła je tak zostawić. Sądziła, że czuły się
źle w takiej klatce, która choć była duża, wciąż zdawała
się być zbyt mała dla dwóch osobników. Lew położył
się w końcu pod łapami ptaka i machając ogonem obserwował
otoczenie. Silla szybko się wycofała. Bardzo chciała pomóc
tym stworzeniom, ale obawiała się, że konfrontacja z mężczyznami
skończy się dla niej śmiercią. Poczucie niesprawiedliwości i
chęć niesienia pomocy biednym stworzeniom w końcu wygrało. Nigdy
wcześniej nie podejrzewała, że kiedyś zdecyduje się na taki
szaleńczy krok, ale w tej chwili naprawdę chciała zrobić coś
dobrego, a wierzyła, że uwolnienie tych stworzeń należało do
dobrych uczynków. Co prawda nie wzięła pod uwagę, że
zostanie zdemaskowana i po prostu zabita.
Obrzuciła
spojrzeniem obozowisko. Widziała konie przypięte do sznurka pod
lasem. Zacisnęła wargi i pomyślała przez chwilę.
Musiała
się dostać właśnie w to miejsce, gdzie odpoczywały wierzchowce.
Jeśli je spuści z uwiązów i spłoszy może uda jej się
odwrócić uwagę. Problemem były także wilki. Nie wiedziała,
co to za stworzenia, ale nie przypominały one Ragrema, a także
leśnych wilków, które miała okazję widzieć podczas
uczt u Asarlaia. Nie wyglądały jednak na przyjaźnie nastawione,
dlatego musiała się wystrzegać ich wyczulonych zmysłów.
Silla
niewprawiona w bojach, a także naiwna i pozbawiona wszelkiej
potrzebnej wiedzy na temat zaistniałej sytuacji ruszyła do boju,
uprzednio dobrze przywiązała klacz, by ta nie uciekła wraz z
tamtymi końmi. Sztylet wsunęła do pochwy, ale cały czas trzymała
rękę na rękojeści, aby w każdej chwili go wyciągnąć.
Pochyliła
się do przodu i truchtem ruszyła w stronę lasu.
Cały
czas obawiała się, że wilki zwietrzą jej zapach, lecz, gdy
dobiegł ją zapach ogniska, zrozumiała, że na razie nie zostanie
wywęszona. Pochylała się jak najniżej, niemal czołgając się po
ziemi i ze wzrokiem wbitym w swój cel zmierzała powoli do
obozowiska. Po kilkunastu minutach udało jej się dotrzeć
niezauważoną przez nikogo. Konie stały spokojnie, choć strzygąc
uszami odwracały głowy w jej stronę. Na szczęście uznały, że
była niegroźna i po chwili straciły zainteresowanie.
Szybko
weszła między nimi i zaczęła je odwiązywać. Kiedy już
wszystkie były wolne, cofnęła się o krok i wyrzuciła gwałtownie
ręce w górę, co zwierzęta odczytały jako atak na nie.
Cofnęły się, a Silla wyciągnęła sztylet i udając, że rusza na
nie postąpiła kilka kroków. Wierzchowce szybko zaczęły
umykać, jeden po drugim, aż zobaczyli to mężczyźni.
-
Hej! Stójcie! - krzyczał jeden z nich, ale konie nie słuchały
ich i po chwili zniknęły Silli z oczu. - Szkapy pobiegły w stronę
rzeki. Idźcie po nie, zatrzymają się nad wodą.
Silla
poczuła nagle zimny dreszcz przebiegający jej po plecach. Cały jej
plan opierał się właśnie na tym, by mężczyźni pobiegli za
końmi. Nie przewidziała jednak tego, że zwierzęta po prostu
pogalopują w stronę wody i tylko dwóch z trzech pójdzie
za nimi. Zostało więc jeden łotr i wilki. Znalazła się w pułapce
z powodu swojej głupoty!
Przełknęła
gwałtownie ślinkę i powoli czuła narastającą panikę. Teraz,
pozbawiona osłony była łatwym celem. Nie miała zamiaru poddać
się zbyt łatwo, ale nie chciała też walczyć. To wszystko powinno
wyglądać inaczej. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach,
choć strach robił wszystko, by go sparaliżować. Ostatkiem nadziei
rzuciła się w stronę klaki, mając cichą nadzieję, że
oskrzydlone stworzenia nie okażą się krwiożerczymi bestiami.
Przecisnęła
się przez pręty i stanęła tak blisko więzionych bestii, że
została dostrzeżona przez nie natychmiast. Ptak odwrócił
się w jej stronę, a Silla dostrzegła zdziwienie w jego oczach, a
zaraz potem całkowity spokój.
Lew
uczynił to samo, gdy zorientował się, że jego towarzysz wierci
się niespokojnie. Silla podeszła do nich pełna obaw, ale kiedy
dotknęła sierści na tylnej nodze lwa, poczuła spokój. Nie
rzucił się na nią, leżał nieruchomo i patrzył na nią,
świdrując ją czarnymi oczami.
-
Proszę, proszę – usłyszała nagle i odwróciła się
gwałtownie w stronę głosu. Za jej plecami stał mężczyzna, który
jak podejrzewała, nie wyruszył na poszukiwanie koni. - Cóż
to za ptaszyna nam się złapała?
Poczuła
jak krew zastyga jej w żyłach. Już wiedziała, że miała
przechlapane i że żywa z tego nie wyjdzie.
Bardzo ciekawy rozdział ❤ Życze dużo weny c:
OdpowiedzUsuńTwoje kolejne cudowne opowiadanie! ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój styl pisania :)
Lubię takie lekko mroczne klimaty i te fantastyczne stworki! A Des.. ;D
Już mi się podoba :p Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń