Nie
miała pojęcia ile czasu spędziła w skalnej komnacie, ale kiedy w
końcu udało jej się wyjść na zewnątrz słońce świeciło już
wysoko.
Do
wyjścia trafiła bardzo łatwo. Po wydostaniu się z komnaty trafiła
na coś w rodzaju przedsionka. Słońce wpadało przez otwór
na górze oraz po lewej stronie, skąd dobiegały ją różne
dźwięki. Szybko wyszła na zewnątrz i odetchnęła pełną
piersią. W jaskini pachniało ziemią i stęchlizną, więc łąka
zalana popołudniowym słońcem oraz morzem kwiatów i drzew
wprawiła ją w pogodny nastrój. Poczuła się szczęśliwa,
choć wciąż tkwiła w nieznanym miejscu otoczona magicznymi
stworzeniami. Nie czuła się także zmęczona czy poobijana. Jej
dolegliwości w jakiś magiczny sposób zniknęły.
Kiedy
nacieszyła się promieniami słońca i łagodnymi podmuchami wiatru,
rozejrzała się wokół. Jej oczy napotkały nieprzeniknioną
ścianę lasu na wprost, po lewej miała widoczne w oddali góry,
zaś prawa strona została zdominowana przez pagórki i szeroką
drogę. Zastanawiała się przez chwilę, a potem postanowiła
poszukać kogoś, kto pomógłby jej w dalszej ucieczce.
Wokół było pełno małego ludu.
-
Czy ktoś mógłby mi pomóc?! - zawołała, gdy istoty w
końcu na nią spojrzały. Zbiły się w większą grupkę i powoli
podeszły do niej, uważnie obserwując każdy jej ruch. Bały się.
Ona zresztą też. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i była
przekonana, że jej gospodarze nie są w stanie wypowiedzieć nawet
najprostszego słowa.
Witaj,
Sillo, usłyszała głos w
głowie. Rozejrzała się wokół, lecz tak jak poprzednio,
nikt do niej nie przemówił. Zaczynała wariować! Jak
się czujesz, Sillo?
Nie
mogła tego dłużej znieść. W panice uciekła do skalnej groty, w której się obudziła. Zbyt mocno się uderzyła.
Głosik nie należał do niej, a ludziki na pewno nie mogły do niej
przemawiać. Ale nie czuła się na siłach, żeby nieustannie to
roztrząsać. Położyła się więc na łóżku z braku
lepszego zajęcia, chociaż trochę zgłodniała. Jednak poczuła się
senna, chociaż jeszcze chwilę wcześniej miała ochotę spędzić
cały dzień poza pryczą.
Zasnęła
i znów zobaczyła las, przez który przemierzał
jeździec na karym ogierze.
Tym
razem jeździec miał odsłoniętą głowę. Wiatr targał jego
długie czarne włosy. Wciąż obserwowała go z oddali. Bladą twarz oświetlał księżyc, który uwydatnił jego ostre rysy. Uszy natomiast
miał szpiczaste. W mrocznych oczach dostrzegła ból. Wciąż
nie mogła się poruszyć. Obserwowanie mężczyzny z takiej
odległości niewiele jej dało. Zadziwiające jednak było to, że
potrafiła dostrzec tyle szczegółów.
Przez
jej ciało przeszedł niepokój. Poruszyła się nagle i po
chwili zorientowała się, że wpatruje się w kamienne sklepienie.
Zamrugała powiekami kilkakrotnie, zastanawiając się, co jej się
śniło. Podniosła się i krzyknęła nagle, gdy jej oczy dostrzegły
bestię siedzącą tuż przy łożu.
Cofnęła
się aż do samego rogu i przywarła plecami do zimnej ściany.
Bestia była dość spora. Łeb miała tak duży, że bez trudu
mogłaby otworzyć szeroko paszczę i połknąć ją w całości.
Wyglądem przypominała wilka pustynnego, którego widziała
kiedy zmierzała na wojnę. Były to duże, płowe stworzenia o
długich kończynach i wielkich pyskach, lecz ten stwór
zdecydowanie przewyższał je gabarytami.
Był
niebiesko-szary, z czarnym pasmem sierści na grzbiecie, długim puchatym ogonem i łapami tak dużymi, że zdolne byłyby do zabicia
człowieka jednym tylko pacnięciem. Srebrne oczy patrzyły na nią
bystro. Silla nie miała pojęcia, co to za stworzenie, ale podobnie
jak mały lud nie wyglądało groźnie. Wręcz przeciwnie.
Wilkopodobny stwór machał wielką wiechą i czekał z
uniesionymi uszami.
-
Kim jesteś? - zapytała, ale nawet nie podejrzewała, że mogłaby
usłyszeć odpowiedź.
Jestem
Ragrem. Jestem twoim opiekunem, moja miła.
W
jej głowie rozległ się przyjazny, miękki głos. Spojrzała na
wilka.
-
Znowu wariuję, znowu słyszę głosy w głowie! - krzyknęła i
złapała się za uszy. Pragnęła, by to szaleństwo ustało.
Nie,
moja miła, nie wariujesz. Sillo, uspokój się. Jestem twoim
przyjacielem. Słyszysz mnie, bo ci pozwalam.
-
Proszę? - jęknęła zdumiona i znów spojrzała w bystre oczy
dużego wilka. Zwierzę patrzyło na nią z taką mądrością, że w
końcu zrozumiała. Nie zwariowała. Wilczarz potrząsnął głową i
wystawił duży jęzor. Nie zwariowała!
Ulga
jaką poczuła była tak duża, iż nie panując nad emocjami po
prostu rzuciła się w jego stronę i przytuliła go mocno, próbując
tym gestem wyrazić wdzięczność oraz szczęście. Ragrem miał
miękką, pachnącą lasem i kwiatami sierść. Biło od niego
wspaniałe ciepło, które ukoiło jej nerwy i na chwilę
wyparło z jej serca ból istnienia.
Jesteś
tu Sillo, bo cię potrzebujemy. Ja i Krevrki opiekujemy się tobą do
powrotu Asarlaia. Chodź, Krevrki przygotowali ci coś do jedzenia.
Ragrem wstał, a Silla
spojrzała na niego przerażona. Był znacznie większy niż myślała,
ale poruszał się lekko i zwinnie. Wyszła z nim na łąkę i znów
dostrzegła leśny lud. Teraz znała ich nazwę.
Krevrki. Nigdy nie widziała, ani nie słyszała o podobnych stworzeniach.
Zresztą,
niewiele widywała w swoim życiu. Żyła w niedużej wiosce
rybackiej, ale kiedy skończyła sześć lat, porwali ją Waraci –
tyle wiedziała o swojej przeszłości. Przez kolejne lata była
zwykłą niewolnicą, dlatego zderzenie z takim światem wywołało u
niej duży szok. Wypierała się tego, co słyszała w swej głowie i
żałowała tylko, że wcześniej zachowała się wobec swych
gospodarzy tak nieuprzejmie.
Kiedy
podszedł do niej przywódca Krevrki, kucnęła i uśmiechnęła
się do niego przepraszająco.
-
Wybacz mi, że tak źle zachowałam się wobec ciebie i twoich
bliskich. Nigdy wcześniej... Przepraszam was bardzo – powiedziała,
na co niebieski skinął głową. Na szczurzym pysku dostrzegła
lekki uśmiech.
Sillo,
wiemy, co przeszłaś. Nie obawiaj się nas, w tej części lasu
żadne stworzenie nie jest wrogiem, przemówił ludzi. Głos
miał lekki i drżący, jakby obawiał się czegoś. Silla pokiwała
głową i rozejrzała się wokół.
Drzewa
stojące na obrzeżach lasu obwieszone były sznurami kwiatów,
kolorowe wstążki przywiązano do gałęzi. Po łące kręciła się
cała masa magicznych stworzeń, ale były tu także sarny, jelenie,
leśne wilki oraz ptaki. Znalazło się też kilka dzików i
borsuków. Pod pniami drzew spały lisy, a wiewiórki
próbowały je przegonić z legowisk. Cały krajobraz był
sielski i tchnął tak wielkim spokojem, że Silla zapragnęła
zostać tu na zawsze, choć nie pasowała. Była człowiekiem, który
mógłby stanowić dla nich zagrożenie.
Kilka
skunksów przecięło jej drogę, gdy ruszyła w stronę dębu,
pod którym znajdowała się cała masa smakołyków. W
większości były to owoce i korzonki, dlatego sięgnęła po dwa
jabłka. Jedno ugryzła, a kiedy dostrzegła niemal błagalne
spojrzenie Ragrema, oddała mu drugie, chociaż zaskoczyło ją to,
że tak chętnie wziął od niej smakołyk.
Lubię
owoce, powiedział, gdy
spostrzegł jej zaskoczone spojrzenie. Tak, moja miła. Nie
jestem wilkiem. Należę do starej rasy Wekotów.
-
Kim są Wekoci? - zapytała zaciekawiona i usiadła pod dębem. Po
chwili u jej boku spoczął Ragrem, a na jego grzebiecie przycupnęła
mała wiewiórka.
Kiedyś
byliśmy potężną rasą, ludzie pragnęli z nami przymierza, bo
uwielbialiśmy wojaczkę. Potrzebowano nas też jako zwiadowców,
ponieważ przemykaliśmy wśród drzew niezauważeni przez
wroga. Podchodziliśmy do ich obozowisk niepostrzeżenie i
uprowadzaliśmy nieostrożnych wojów. Ale kiedyś musiało się
to skończyć. Rasa ludzka zapragnęła nas zniewolić, uczynić z
nas psy bojowe. Nie zgodziliśmy się i odeszliśmy w góry
Sawrackie. A były to góry nieprzyjazne dla nikogo, żadne
stworzenie nie było zdolne do przeżycia w tej zapomnianej przez
wszystkich krainie. Ginęliśmy więc z głodu i pragnienia,
szczeniaki umierały z powodu chorób. Uciekliśmy stamtąd,
ale świat się zmienił i wkrótce została nas tylko garstka.
Niegdyś liczny ród zmienił się w zastraszoną garstkę,
starych Wekotów.
-
To okropne – rzekła, zasmucona Silla, ale zdolna była uwierzyć,
że ludzie oczywiście zapragnęli dla siebie zagarnąć potęgę tak
wspaniałej rasy. - Czy kiedyś się odrodzicie? - zapytała z
nadzieją.
Przestałem
już w to wierzyć, moja miła. Ale nie smuć się, dziś mamy święto
i cieszmy się razem z innymi. Chodź, pokażę ci jezioro, w którym
możesz się wykąpać. Dostaniesz także nowe szaty.
Silla z chęcią przyjęła
zaproszenie Ragrema. Ruszyła więc za nim, po drodze oglądając
każde drzewo i uśmiechając się do każdej istotki napotkanej na ścieżce.
Po
latach smutku i nienawiści ten cudowny krajobraz był dla niej
ogromnym wybawieniem. Poczuła się wolna i szczęśliwa.
-
A co to za święto? - dopytywała się ciekawa. Przystanęła przy
parze małych leśnych wilczków, które bawiły się pod
liściem wielkiej rośliny. Szybko jednak musiała pójść za wilkiem, który zniknął pośród wysokich paproci.
Nie jest to regularne święto. Zwierzęta i inne magiczne stworzenia zbierają się w jednym miejscu, a wtedy inni traktują to jako czas do świętowania i radowania się.
Jezioro
było nieduże, schowane między bujną roślinnością. Na skałach
przy brzegu wylegiwały się żaby i jaszczurki. Również
kilka węży znalazło tu azyl.
Ragrem
zaprowadził ją w miejsce, gdzie woda wrzynała się łagodnie w
ląd, tworząc osłonięty z trzech stron cypel. Las schodził tu do
samego brzegu, a paprocie i wiele innych nieznanych jej krzewów
okryły ją swymi dużymi liśćmi. W spokoju mogła się wykąpać w
krystalicznie czystej wodzie.
Ragrem
zostawił ją samą, uprzednio ją tylko informując, że będzie w
pobliżu.
Zawołaj
mnie, a przybiegnę natychmiast. Przyniosę ci ubranie.
Pozostawiona
w samotności Silla, rozebrała się szybko z szaty jaką miała na
sobie i wskoczyła do wody. Jeszcze nigdy nie zażyła
przyjemniejszej kąpieli. Woda była ciepła i przyjemna. Zanurzyła
się po sam czubek głowy. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące
się po całym jej ciele. Opływające ją fale dotykały ją i
zmywały brud z ciała. Po kilku chwilach była już czysta i w jakiś
sposób jej skóra nabrała delikatności.
Kiedy
nie dostrzegła nigdzie Ragrema, wyszła na brzeg i schowała się za
dużym liściem paprotki.
-
Ragrem? - zawołała go i już po chwili usłyszała szelesty i
trzaski. Duży wilk pojawił się przed nią, a w pysku niósł
czyste ubranie.
Spodziewała
się sukni, lecz otrzymała spodnie, wysokie buty oraz szeroką
koszulę. Pod ubraniami znalazła także bieliznę na zmianę.
Zarumieniona odebrała od niego rzeczy i schowała się za drzewem.
Przebrała
się. Spojrzała na starą szatę i poczuła ulgę. Zdecydowanie
lepiej czuła się teraz, gdy już pozbyła się ostatniego dowodu z
jej przeszłości na to, iż kiedyś była nałożnicą generała.
Ubrana i wykąpana przeniosła się z Ragremem na polankę. Powitało ją
słońce i morze kwiatów. Zwierzęta podbiegły do niej, a
Krevrki szybko zaprowadziły do wielkiego pnia, przy którym
zaczęto już świętować. Mały lud kolorowych istot siedział na
pniach i częstował się smakołykami. Silla dosiadła się do nich
i zaczęła jeść to, co podstawili jej pod nos.
Nagle
poczuła jak ktoś łapie ją lekko za mokre włosy. Kiedy odwróciła
się, dostrzegła trzy, zapewne kobiety Krevrki, które
zaczęły zajmować się jej długimi włosami. Pozwoliła im na to,
gdyż ona nigdy nie radziła sobie z gęstymi splotami. Zawsze któraś
z jej towarzyszek niedoli pomagały jej przy grubych falach.
Włosy
wyschły jej na tyle, by można było zapleść je w warkocz. Małe
pomocnice szybko poradziły sobie z jej puklami i po chwili czuła na
plecach ciężki warkocz z dopiętymi kwiatami.
Jadła
i śmiała się zadowolona z miejsca, w którym się znalazła.
-
Czy mogę zostać tu na zawsze? - zapytała w końcu, gdy udało jej się zdobyć na odwagę.
Och,
moja miła, bardzo bym chciał, ale ta decyzja nie należy do nas.
Nasz stary kompan niedługo wróci i wtedy powie ci wszystko.
-
Ach, rozumiem – mruknęła tylko i wróciła do jedzenia.
Ragrem musiał wyczuć jej rozczarowanie, bo wepchnął wielki łeb
między jej ramiona i pozwolił się głaskać. Silla uspokoiła się
na tyle, by pozwolić sobie na lekki uśmieszek.
Już
tu jedzie. Nie obawiaj się, moja miła.
-
Jest człowiekiem, tak? - dopytała się, czując strach. Ragrem uniósł wielki łeb i odwrócił go w stronę drogi. A potem zwrócił się do niej.
Chodź,
przyjechał już. Musisz mu się pokazać.
Silla
nie chciała pokazywać się nikomu. Jej przeszłość była jeszcze
tak blisko, że każdy nowy człowiek był dla niej zagrożeniem. Ale
wstała i pozwoliła się zaprowadzić do miejsca, w którym,
jak się okazało, czekało dwóch ludzi. Cofnęła się na
widok jeźdźca odzianego w zbroję. Nie wiedziała kim jest, ale
niewiele myśląc, odwróciła się na pięcie, chcąc jak
najszybciej uciec. Drogę zastąpił jej drogę.
Spokojnie,
moja miła, obronię cię.
Jej opiekun stanął między
nią, a ubranym w zbroję człowiekiem. Mężczyzna zeskoczył z
konia i przystanął obok ogiera. Patrzył na Sillę i nie przejmował
się wilkiem, z którego gardła wydobywały się groźne
pomruki.
-
Spokojnie, Ragremie. Des jest naszym przyjacielem – przemówił
człowiek stojący obok kasztanowej klaczy. - Witaj, dziewczyno. Mam
nadzieję, że wypoczęłaś – zwrócił się do niej
mężczyzna, czym ją zaskoczył. Milczała, nie zdolna wykrztusić
żadnego słowa.
Ragrem
jednak wciąż powarkiwał na gościa. Silla odwracała twarz od jego
spojrzenia. Nie znosiła, gdy ktoś obserwował ją tak uważnie.
Wzdłuż kręgosłupa przebiegały jej raz za razem zimne dreszcze.
-
Witaj – przemówił gość cicho. Przyłożył dłoń do
serca i pochylił się do przodu.
-
Chodźmy, leśne ludy świętują, przyłączmy się do nich –
powiedział gospodarz i dłonią wskazał im leśną polanę.
Asarlairze,
musimy porozmawiać, mruknął Ragrem. Silla usłyszała go,
podobnie jak i przybysz, który spojrzał na Wekota z chłodem
w oczach.
-
Oczywiście, Ragremie – odezwał się mężczyzna z tatuażem. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
Wekot
odwrócił się i przystanął przy dziewczynie. Położyła mu
dłoń na grzbiecie i ruszyli do miejsca, z którego przyszli. Za
nimi podążał Asarlai i jego gość. Silla doskonale zdawała sobie
sprawę z jego obecności. Nie czuła się przy nim komfortowo.
Przerażał ją. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Ragrem
i Asarlai udali się w ustronne miejsce, gdy ich goście w końcu
znaleźli się przy stole pełnym jedzenia. Wilk odwracał się
jeszcze w jej stronę, gdy obaj znikali w cieniu drzew. Została
pozbawiona opieki, a mężczyzna, który stał nieopodal był
niebezpieczny. Czuła to całą sobą. Jego wzrost, siła mięśni i
nawet rysy twarzy sprawiały, że widziała w nim okrutnego woja.
Ale
pocieszała się, że otaczające ją zwierzęta nie reagowały na
niego tak nerwowo jak Ragrem, choć widziała jak kilka zajęcy
czmychało mu spod nóg z cichym piskiem. Kilka saren uniosło
łby, gdy przechodził obok ich stada. Strzygły uszami i tupały
kopytkami.
Nieznajomy
nie zwracał na nie uwagi, ale Silla zastanawiała się, czy nie czuł
się z tego powodu w jakiś sposób napiętnowany. Kiedy
zerknęła na jego sztywne plecy i mocno zarysowane barki zrozumiała,
że jednak nie należał do tych, co interesowali się podobnymi
rzeczami. Jednak zwierzęta coś w nim wyczuwały i polegała na ich
intuicji.
Usiadła
na swoim poprzednim miejscu i pozwoliła, by Krevrki częstowały ją
całą masą pyszności zebranych w lesie.
Mężczyzna
zajął miejsce naprzeciw niej, ale wstał nagle, a potem zaczął
ściągać zbroję. Kiedy spostrzegł jej zakłopotane spojrzenie,
uniósł wysoko brew i kiwnął głową.
-
Pozwolisz? Jest dobra w walce, ale nie należy do najwygodniejszego
odzienia.
Silla
pokiwała głową i starała się nie zwracać uwagi na jego ruchy.
Zajęła się więc jedzeniem i głaskaniem zwierząt, które
podstawiały jej grzbiety i brzuchy.
***
Ragrem
usiadł przy wielkiej brzozie i spojrzał na przyjaciela znacząco.
Ich oczy spotkały się w niemym porozumieniu. Asarlai rozumiał
zachowanie starego przyjaciela.
-
Długo nie musiałem go przekonywać – mruknął druid, gdy Ragrem
wypytał go o podróż. - W zasadzie, to poszło mi zaskakująco
łatwo...
Spodziewałem
się, że wrócisz nieco później. Ale wiedziałem, że
uda ci się go odnaleźć. Wyprzedza go plotka. Ptaki mi powiedziały,
że nadchodzi.
-
I co teraz? Jak mamy odzyskać jego duszę? - zapytał udręczony
Asarlai.
Duszę
łatwo można było stracić, ale odzyskanie jej, wymagało od istoty
wiele odwagi i poświęcenia, ponieważ przemierzając Krainę
Zmarłych łatwo można było pobłądzić i zostać tam na zawsze.
Asarlai o tym wiedział i dlatego odzyskanie duszy Desa było misją
samobójczą, ale warto było zaryzykować, jeśli istniał,
choć cień szansy na ocalenie jego i całego świata.
Mrok
nadchodzi, przyjacielu. Musimy się pospieszyć. Słyszałem
niepokojące wieści. Daleko na południu Podrzegarze wymordowali
całą wioskę, a teraz ruszyli dalej.
-
Och, wszyscy łaskawi bogowie, więc to już? Rzeczywiście nie mamy
czasu. Pośpieszmy się – mruknął rozgorączkowany i nie czekając
na Ragrema udał się na polankę.
Zobaczył
dziewczynę siedzącą na wprost młodego woja. Zmarszczył czoło i
przyspieszył kroku.
Kiedy przystanął przy stole, spojrzał na młodego wojownika. Nie
musiał nic mówić, by Des wstał i skinął głową.
Uśmiechnął się do zaniepokojonej dziewczyny, ale całą swoją
uwagę skupił na drugim gościu. Dłonią wskazał mu jaskinię i
poczekał, aż go wyminie.
-
Jedz i odpoczywaj – odpowiedział i odszedł.
Ku
jej rozczarowaniu Ragrem nie został z nią. Przez chwilę poczuła
się samotna i opuszczona, ale małe istoty krążącej wokół
niej szybko ją rozweseliły.
Zastanawiało
ją poruszenie wśród nieznajomych. Arsalai i Ragrem wyglądali
na zmartwionych, natomiast ten drugi mężczyzna wyglądał jakby
czekał na jakąś wiadomość.
Zaraz
po wejściu skręcili na lewo i przemierzając oświetlone
pochodniami korytarze, doszli w końcu do odpowiedniej jamy. Sala była
rozległa, z kamiennym ołtarzem pośrodku, na którym
spoczywały kwiaty, a poprzez otwór z góry promienie
słońca oświetlały święty krąg. Wojownik obszedł go powoli,
oglądając namalowane na kamieniu białą farbą wzory i zaklęcia.
Czuł moc zaklętą w tym miejscu, potężna magia spętana runami,
czekała aż ktoś ją uwolni.
-
Nie jest dobrze, a może być jeszcze gorzej, jeśli... - zaczął
Asarlai.
-
Jeśli nie odzyskam duszy, wiem – wszedł mu w pół słowa
Des i spojrzał na niego. Oparł dłoń o rękojeść miecza.
Podrzegacze
już atakują, idą na wojnę Musimy jak najszybciej się
zmobilizować, ale potrzebne są nam sojusze. Twoi bracia zawarli
pakt, który raz na zawsze ma pozbyć się ciebie i przy okazji sprowadzić na cały świat chaos i mrok,
przemówił Wekot, gdy znalazł dla siebie ciemny kąt. Usiadł
w nim i cierpliwie czekał na słowa Desa. Nie wierzył w to, że wojownik odzyska swoją duszę, ale nie mówił tego na głos. Nie
chciał nikomu odbierać ostatniej nadziei. Nie znał całej
przepowiedni, ale obawiał się, że jeśli ma ona się wypełnić,
to pochłonie wiele niewinnych istot. Już płakał w swym starym
sercu nad niewinnymi istnieniami pochłoniętymi przez śmierć.
- Pakt? Jeśli oni zawarli pakt, to zaczyna się robić niebezpiecznie
– powiedział Des i poruszył się niespokojnie.
-
Właśnie. Wiedzą, że żyjesz, więc pogrążą w chaosie cały
świat, byś tylko zginął i nigdy nie powrócił do Lavtarlii
– dodał druid i smętnie pokiwał głową.
Des,
podobnie jak reszta kompanii, zwiesił głowę. W sercu czuł
gorejącą nienawiść, która trawiła go od tak dawna, że
zapomniał, iż mógłby czuć coś innego wobec braci, którzy
go zdradzili. O niczym innym nie potrafił myśleć. Zacisnął
pięści, aż zaskrzypiały skórzane
rękawice.
Odruchowo
sięgnął po miecz, zwisający mu u boku, a kiedy promienie słońca
padły na srebrną klingę, Des otrząsnął się z chwilowej
nienawiści. Obrócił miecz, przyglądając się broni i
uniósł go wysoko, aż wysadzana rubinami rękojeść błysnęła
groźnie.
-
Przysięgam, że będę walczył z Rahem i
Kenobarem do ostatniego tchu, aż pochłoną mnie mroki Krainy
Zapomnienia, aż Śmierć po mnie przyjdzie! Odzyskam moje królestwo
i mój tron!
Cisza
jak zapadła po jego gwałtownych słowach, stała się niemym
potwierdzeniem tego, co już zostało obiecane. Wekot i druid
patrzyli w milczeniu na Desa. Po jaskini rozniósł się zgrzyt
chowanego miecza do pochwy, gdzieś blisko, w jednej z niszy kapała
woda. Z pluskiem spadała na ziemię, rok w rok tworząc nieduży
otwór w podłożu.
Udam
się w stronę Gór Sawrackich. O ile dobrze pamiętam, to
kilku moich pobratymców jeszcze tam zostało. Jeśli szykuję
się wojna, to potrzebny nam jest każdy sojusznik, odparł
Ragrem i wstał. Skłonił łeb przed Desem, a potem cicho pożegnał
się z druidem. Obaj obdarzyli się szybkimi błogosławieństwami i
Wekot mógł ruszyć w podróż. Opuścił jaskinię
pospiesznie.
-
Przysiągłem, ale jak odzyskam duszę? Nie wierzę w to, że Bogowie
Zmarłych mogą mi ją tak łatwo oddać.
Des
zbyt długo żył już na tym świecie, by wierzyć, iż coś, co
zniknęło w tej krainie zostanie z powrotem odzyskane. Czuł jak
mrok ogrania go coraz bardziej, a im dłużej żył, tym coraz
częściej zdarzały się ataki. Brak świadomości, tylko
nieludzki ból kierujący jego działaniami,
-
Wszystko w rękach przeznaczenia – odparł Asarlai i poklepał
towarzysza po ramieniu.
***
Muszę
cię opuścić, moja miła. Wyruszam w podróż, ale zostajesz
pod dobrą opieką Asarlaia i Desa.
-
Wolałabym, żebyś to ty się mną opiekował. Nie ufam im. Nie ufam
ludziom i już nigdy tego nie zrobię! - odparła z mocą.
Poniewczasie zdała sobie sprawę, że Ragrem spoglądał w kierunku
jaskini. Odwróciła się i dostrzegła druida i woja. Obu
pochłonęła rozmowa, lecz na dźwięk jej słów, unieśli
zgodnie głowy. Asarlai patrzył na nią z ciekawością,
Silla
po tym piekle, które przeszła u warackiego dowódcy,
nie żywiła wobec rasy ludzkiej żadnych pozytywnych uczuć. Każdą
cząstką swego niedużego istnienia odczuwała głęboką nienawiść
i obrzydzenie.
Moja
miła, nie zamęczaj się. Oni nie zrobią ci krzywdy.
-
Nienawidzę ludzi, nienawidzę ich – powiedziała ledwo
dosłyszalnie.
Nie
znała Ragrema tak długo, ale kiedy przekonała się, że tylko jemu
jest w stanie zaufać, ten oświadczał jej, że muszą się rozstać.
Nawet nie wiedziała, dlaczego poczuła z nim tak silną więź. Jego
spokój i siła sprawiły, że nie bała się niczego, choć
ich znajomość trwała zaledwie chwilę. Pragnęła bliskości
istoty, która nie byłaby w stanie wyrządzić jej krzywdy,
choć paradoksalnie Ragrem był stworzeniem wojny.
Pozwoliła
się polizać gładkim językiem po twarzy i kiedy w końcu ją
zostawił, śpiesznie znikając pośród drzew, Silla nie
wiedziała, co począć. Świadomość, że tak szybko zostawiła ją
istota, której była w stanie zaufać natychmiast po poznaniu,
sprawiła że poczuła się mała i bezbronna.
Stała
więc tam, gdzie zostawił ją Ragrem i szukała w sobie dość
odwagi, aby podejść do Asarlaia i Desa. Nie mogła jednak wydobyć
z siebie nic prócz cichego westchnięcia.
Przymknęła
powieki i nagle w ciemności dostrzegła znajomy zarys sylwetki,
wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz i oczy płonące
niezdrowym, gorącym blaskiem. Potrząsnęła głową i obraz nagle
rozpłynął się jak we mgle. Pozostało tylko to wieczne
uczucie bólu. Obawiała się, że już nigdy nie zazna
prawdziwego szczęścia. Zapomniała jak ono wygląda.
Objęła
się ramionami i poszła w stronę stołu. Magiczne istoty, a także
leśne stworzenia nadal „ucztowały”. Podjadały owoce i orzechy,
a Krevrki usługiwały im, wydając przy tym dźwięki podobne do
śmiechu.
Siedziała
sama przez jakiś czas, a kiedy słońce zaczęło się chylić ku
zachodowi, Arsalai i Des w końcu dosiedli się do niej. Po minie
tego pierwszego zorientowała się, że sprawa, którą omawiali
w jaskini była dość poważna. Nie pytała o nic, nie chciała
wiedzieć. Miała tylko nadzieję, że pozostawią ją w spokoju i
gospodarz pozwoli jej tu zostać.
-
Moja droga, może powiesz mi, skąd się tu wzięłaś? - zagadnął
w pewnym momencie Arsalai i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
-
Nie mam pojęcia – odparła z prostotą. Była to prawda, bo tak
naprawdę do tej pory nie zastanawiała się nad tym i jakoś nikt
nie wyjaśnił jej jak się tu dostała. - Zemdlałam w lesie i
nagle obudziłam się w jaskini. Tyle wiem. - Wzruszyła niechętnie
ramionami i wzięła do ręki gliniane naczynie wypełnione wodą.
Upiła łyk, ale niemal zakrztusiła się, gdy Des spojrzał na nią
wnikliwie.
-
Jak to się stało, że znalazłaś się w lesie? Co cię do niego
sprowadziło? - dopytywał się, a Silla poczuła gorąco.
Zacisnęła
usta, myśląc nad odpowiedzią. Nie chciała wyjawić powodu, dla
którego znalazła się właśnie w tym miejscu. Nie chciała
przypominać sobie tych okropnych chwil spędzonych u woja. Im
szybciej o tym zapomni, tym lepiej dla niej. Chciała zacząć nowe,
lepsze życie. Z drugiej jednak strony nie potrafiła być
nieuprzejma i zbywać go ogólnikami. Mimo wszystko chciała
okazać, choć odrobinę wdzięczności.
-
Ja... Uciekłam z pola bitwy, którą toczyli Waratowie –
odparła i zagryzła wargi, aby powstrzymać cisnący się na usta
szloch. Doskonale pamiętała szaleńczą ucieczkę, gorący oddech
rycerza, który biegł za nią. Znów dostrzegła twarz
woja, który uczynił z nią swą nałożnicę.
-
Waratowie przegrali wojnę – odparł cicho Des, aż Silla stęknęła
zaskoczona wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
-
Przegrali? Byłeś tam? Jesteś Waratem? - zapytała zlękniona i
odchyliła się gwałtownie do tyłu. Des potrząsnął głową i
uśmiechnął się blado, lecz w tym geście nie dostrzegła żadnego
uczucia, nawet tego negatywnego.
- Walczyłem dla Alahanów. Waraci przegrali wojnę.
Silla
ucieszyła się z tej wiadomości, odetchnęła z ulgą, chociaż
nigdy nikomu nie życzyła źle, miała nadzieję, że mężczyzna,
który znęcał się nad nią zginął.
-
Czy wiesz może, co stało się z generałem Raksem? - zapytała, a
głos jej drżał od wspomnień jakie wzbudzało w niej to nazwisko.
Ten człowiek był podły i zasługiwał na wszystko, co najgorsze.
-
Z tego, co wiem, to Rax został ścięty.
Odetchnęła
z ulgą i dopiero teraz poczuła się uwolniona od mężczyzny, który
na zawsze zniszczył jej duszę i ciało.
Rozdział przeczytałam już jakiś czas temu, więc ciężko mi zebrać wszystko razem. Przepraszam więc z góry za ogólnikowość.
OdpowiedzUsuńPrzede wszytkim polubiłam Ragrema. Domyślam się, że na miejscu Silly pewnie byłabym przerażona, jednak w tym zwierzęciu jest coś takiego, co mnie uspokoja. Domyślam się więc, jak ciężkie musiało być dla niej to rozstanie. Z drugiej jednak strony wiem też, że misja jaką ma Ragrem jest szalenie ważna.
Co do Desa, właściwie nie wiem, co powinnam o nim myśleć. Wydaje się być porządnym człowiekiem i wojownikiem, ale mrok w każdym momencie może się nim zabawić i obawiam się, że wówczas wszystko się posypie.
A Krevrki są przesłodkie!
Pozdrawiam!