piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział drugi

Nie miała pojęcia ile czasu spędziła w skalnej komnacie, ale kiedy w końcu udało jej się wyjść na zewnątrz słońce świeciło już wysoko.
Do wyjścia trafiła bardzo łatwo. Po wydostaniu się z komnaty trafiła na coś w rodzaju przedsionka. Słońce wpadało przez otwór na górze oraz po lewej stronie, skąd dobiegały ją różne dźwięki. Szybko wyszła na zewnątrz i odetchnęła pełną piersią. W jaskini pachniało ziemią i stęchlizną, więc łąka zalana popołudniowym słońcem oraz morzem kwiatów i drzew wprawiła ją w pogodny nastrój. Poczuła się szczęśliwa, choć wciąż tkwiła w nieznanym miejscu otoczona magicznymi stworzeniami. Nie czuła się także zmęczona czy poobijana. Jej dolegliwości w jakiś magiczny sposób zniknęły.
Kiedy nacieszyła się promieniami słońca i łagodnymi podmuchami wiatru, rozejrzała się wokół. Jej oczy napotkały nieprzeniknioną ścianę lasu na wprost, po lewej miała widoczne w oddali góry, zaś prawa strona została zdominowana przez pagórki i szeroką drogę. Zastanawiała się przez chwilę, a potem postanowiła poszukać kogoś, kto pomógłby jej w dalszej ucieczce. Wokół było pełno małego ludu.
- Czy ktoś mógłby mi pomóc?! - zawołała, gdy istoty w końcu na nią spojrzały. Zbiły się w większą grupkę i powoli podeszły do niej, uważnie obserwując każdy jej ruch. Bały się. Ona zresztą też. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i była przekonana, że jej gospodarze nie są w stanie wypowiedzieć nawet najprostszego słowa.
Witaj, Sillo, usłyszała głos w głowie. Rozejrzała się wokół, lecz tak jak poprzednio, nikt do niej nie przemówił. Zaczynała wariować! Jak się czujesz, Sillo?
Nie mogła tego dłużej znieść. W panice uciekła do skalnej groty, w której się obudziła. Zbyt mocno się uderzyła. Głosik nie należał do niej, a ludziki na pewno nie mogły do niej przemawiać. Ale nie czuła się na siłach, żeby nieustannie to roztrząsać. Położyła się więc na łóżku z braku lepszego zajęcia, chociaż trochę zgłodniała. Jednak poczuła się senna, chociaż jeszcze chwilę wcześniej miała ochotę spędzić cały dzień poza pryczą.
Zasnęła i znów zobaczyła las, przez który przemierzał jeździec na karym ogierze.
Tym razem jeździec miał odsłoniętą głowę. Wiatr targał jego długie czarne włosy. Wciąż obserwowała go z oddali. Bladą twarz oświetlał księżyc, który uwydatnił jego ostre rysy. Uszy natomiast miał szpiczaste. W mrocznych oczach dostrzegła ból. Wciąż nie mogła się poruszyć. Obserwowanie mężczyzny z takiej odległości niewiele jej dało. Zadziwiające jednak było to, że potrafiła dostrzec tyle szczegółów.
Przez jej ciało przeszedł niepokój. Poruszyła się nagle i po chwili zorientowała się, że wpatruje się w kamienne sklepienie. Zamrugała powiekami kilkakrotnie, zastanawiając się, co jej się śniło. Podniosła się i krzyknęła nagle, gdy jej oczy dostrzegły bestię siedzącą tuż przy łożu.
Cofnęła się aż do samego rogu i przywarła plecami do zimnej ściany. Bestia była dość spora. Łeb miała tak duży, że bez trudu mogłaby otworzyć szeroko paszczę i połknąć ją w całości. Wyglądem przypominała wilka pustynnego, którego widziała kiedy zmierzała na wojnę. Były to duże, płowe stworzenia o długich kończynach i wielkich pyskach, lecz ten stwór zdecydowanie przewyższał je gabarytami.
Był niebiesko-szary, z czarnym pasmem sierści na grzbiecie, długim puchatym ogonem i łapami tak dużymi, że zdolne byłyby do zabicia człowieka jednym tylko pacnięciem. Srebrne oczy patrzyły na nią bystro. Silla nie miała pojęcia, co to za stworzenie, ale podobnie jak mały lud nie wyglądało groźnie. Wręcz przeciwnie. Wilkopodobny stwór machał wielką wiechą i czekał z uniesionymi uszami.
- Kim jesteś? - zapytała, ale nawet nie podejrzewała, że mogłaby usłyszeć odpowiedź.
Jestem Ragrem. Jestem twoim opiekunem, moja miła.
W jej głowie rozległ się przyjazny, miękki głos. Spojrzała na wilka.
- Znowu wariuję, znowu słyszę głosy w głowie! - krzyknęła i złapała się za uszy. Pragnęła, by to szaleństwo ustało.
Nie, moja miła, nie wariujesz. Sillo, uspokój się. Jestem twoim przyjacielem. Słyszysz mnie, bo ci pozwalam.
- Proszę? - jęknęła zdumiona i znów spojrzała w bystre oczy dużego wilka. Zwierzę patrzyło na nią z taką mądrością, że w końcu zrozumiała. Nie zwariowała. Wilczarz potrząsnął głową i wystawił duży jęzor. Nie zwariowała!
Ulga jaką poczuła była tak duża, iż nie panując nad emocjami po prostu rzuciła się w jego stronę i przytuliła go mocno, próbując tym gestem wyrazić wdzięczność oraz szczęście. Ragrem miał miękką, pachnącą lasem i kwiatami sierść. Biło od niego wspaniałe ciepło, które ukoiło jej nerwy i na chwilę wyparło z jej serca ból istnienia.
Jesteś tu Sillo, bo cię potrzebujemy. Ja i Krevrki opiekujemy się tobą do powrotu Asarlaia. Chodź, Krevrki przygotowali ci coś do jedzenia.
Ragrem wstał, a Silla spojrzała na niego przerażona. Był znacznie większy niż myślała, ale poruszał się lekko i zwinnie. Wyszła z nim na łąkę i znów dostrzegła leśny lud. Teraz znała ich nazwę. Krevrki. Nigdy nie widziała, ani nie słyszała o podobnych stworzeniach.
Zresztą, niewiele widywała w swoim życiu. Żyła w niedużej wiosce rybackiej, ale kiedy skończyła sześć lat, porwali ją Waraci – tyle wiedziała o swojej przeszłości. Przez kolejne lata była zwykłą niewolnicą, dlatego zderzenie z takim światem wywołało u niej duży szok. Wypierała się tego, co słyszała w swej głowie i żałowała tylko, że wcześniej zachowała się wobec swych gospodarzy tak nieuprzejmie.
Kiedy podszedł do niej przywódca Krevrki, kucnęła i uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Wybacz mi, że tak źle zachowałam się wobec ciebie i twoich bliskich. Nigdy wcześniej... Przepraszam was bardzo – powiedziała, na co niebieski skinął głową. Na szczurzym pysku dostrzegła lekki uśmiech.
Sillo, wiemy, co przeszłaś. Nie obawiaj się nas, w tej części lasu żadne stworzenie nie jest wrogiem, przemówił ludzi. Głos miał lekki i drżący, jakby obawiał się czegoś. Silla pokiwała głową i rozejrzała się wokół.
Drzewa stojące na obrzeżach lasu obwieszone były sznurami kwiatów, kolorowe wstążki przywiązano do gałęzi. Po łące kręciła się cała masa magicznych stworzeń, ale były tu także sarny, jelenie, leśne wilki oraz ptaki. Znalazło się też kilka dzików i borsuków. Pod pniami drzew spały lisy, a wiewiórki próbowały je przegonić z legowisk. Cały krajobraz był sielski i tchnął tak wielkim spokojem, że Silla zapragnęła zostać tu na zawsze, choć nie pasowała. Była człowiekiem, który mógłby stanowić dla nich zagrożenie.
Kilka skunksów przecięło jej drogę, gdy ruszyła w stronę dębu, pod którym znajdowała się cała masa smakołyków. W większości były to owoce i korzonki, dlatego sięgnęła po dwa jabłka. Jedno ugryzła, a kiedy dostrzegła niemal błagalne spojrzenie Ragrema, oddała mu drugie, chociaż zaskoczyło ją to, że tak chętnie wziął od niej smakołyk.
Lubię owoce, powiedział, gdy spostrzegł jej zaskoczone spojrzenie. Tak, moja miła. Nie jestem wilkiem. Należę do starej rasy Wekotów.
- Kim są Wekoci? - zapytała zaciekawiona i usiadła pod dębem. Po chwili u jej boku spoczął Ragrem, a na jego grzebiecie przycupnęła mała wiewiórka.
Kiedyś byliśmy potężną rasą, ludzie pragnęli z nami przymierza, bo uwielbialiśmy wojaczkę. Potrzebowano nas też jako zwiadowców, ponieważ przemykaliśmy wśród drzew niezauważeni przez wroga. Podchodziliśmy do ich obozowisk niepostrzeżenie i uprowadzaliśmy nieostrożnych wojów. Ale kiedyś musiało się to skończyć. Rasa ludzka zapragnęła nas zniewolić, uczynić z nas psy bojowe. Nie zgodziliśmy się i odeszliśmy w góry Sawrackie. A były to góry nieprzyjazne dla nikogo, żadne stworzenie nie było zdolne do przeżycia w tej zapomnianej przez wszystkich krainie. Ginęliśmy więc z głodu i pragnienia, szczeniaki umierały z powodu chorób. Uciekliśmy stamtąd, ale świat się zmienił i wkrótce została nas tylko garstka. Niegdyś liczny ród zmienił się w zastraszoną garstkę, starych Wekotów.
- To okropne – rzekła, zasmucona Silla, ale zdolna była uwierzyć, że ludzie oczywiście zapragnęli dla siebie zagarnąć potęgę tak wspaniałej rasy. - Czy kiedyś się odrodzicie? - zapytała z nadzieją.
Przestałem już w to wierzyć, moja miła. Ale nie smuć się, dziś mamy święto i cieszmy się razem z innymi. Chodź, pokażę ci jezioro, w którym możesz się wykąpać. Dostaniesz także nowe szaty.
Silla z chęcią przyjęła zaproszenie Ragrema. Ruszyła więc za nim, po drodze oglądając każde drzewo i uśmiechając się do każdej istotki napotkanej na ścieżce.
Po latach smutku i nienawiści ten cudowny krajobraz był dla niej ogromnym wybawieniem. Poczuła się wolna i szczęśliwa.
- A co to za święto? - dopytywała się ciekawa. Przystanęła przy parze małych leśnych wilczków, które bawiły się pod liściem wielkiej rośliny. Szybko jednak musiała pójść za wilkiem, który zniknął pośród wysokich paproci.
Nie jest to regularne święto. Zwierzęta i inne magiczne stworzenia zbierają się w jednym miejscu, a wtedy inni traktują to jako czas do świętowania i radowania się.
Jezioro było nieduże, schowane między bujną roślinnością. Na skałach przy brzegu wylegiwały się żaby i jaszczurki. Również kilka węży znalazło tu azyl.
Ragrem zaprowadził ją w miejsce, gdzie woda wrzynała się łagodnie w ląd, tworząc osłonięty z trzech stron cypel. Las schodził tu do samego brzegu, a paprocie i wiele innych nieznanych jej krzewów okryły ją swymi dużymi liśćmi. W spokoju mogła się wykąpać w krystalicznie czystej wodzie.
Ragrem zostawił ją samą, uprzednio ją tylko informując, że będzie w pobliżu.
Zawołaj mnie, a przybiegnę natychmiast. Przyniosę ci ubranie.
Pozostawiona w samotności Silla, rozebrała się szybko z szaty jaką miała na sobie i wskoczyła do wody. Jeszcze nigdy nie zażyła przyjemniejszej kąpieli. Woda była ciepła i przyjemna. Zanurzyła się po sam czubek głowy. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej ciele. Opływające ją fale dotykały ją i zmywały brud z ciała. Po kilku chwilach była już czysta i w jakiś sposób jej skóra nabrała delikatności.
Kiedy nie dostrzegła nigdzie Ragrema, wyszła na brzeg i schowała się za dużym liściem paprotki.
- Ragrem? - zawołała go i już po chwili usłyszała szelesty i trzaski. Duży wilk pojawił się przed nią, a w pysku niósł czyste ubranie.
Spodziewała się sukni, lecz otrzymała spodnie, wysokie buty oraz szeroką koszulę. Pod ubraniami znalazła także bieliznę na zmianę. Zarumieniona odebrała od niego rzeczy i schowała się za drzewem.
Przebrała się. Spojrzała na starą szatę i poczuła ulgę. Zdecydowanie lepiej czuła się teraz, gdy już pozbyła się ostatniego dowodu z jej przeszłości na to, iż kiedyś była nałożnicą generała.
Ubrana i wykąpana przeniosła się z Ragremem na polankę. Powitało ją słońce i morze kwiatów. Zwierzęta podbiegły do niej, a Krevrki szybko zaprowadziły do wielkiego pnia, przy którym zaczęto już świętować. Mały lud kolorowych istot siedział na pniach i częstował się smakołykami. Silla dosiadła się do nich i zaczęła jeść to, co podstawili jej pod nos.
Nagle poczuła jak ktoś łapie ją lekko za mokre włosy. Kiedy odwróciła się, dostrzegła trzy, zapewne kobiety Krevrki, które zaczęły zajmować się jej długimi włosami. Pozwoliła im na to, gdyż ona nigdy nie radziła sobie z gęstymi splotami. Zawsze któraś z jej towarzyszek niedoli pomagały jej przy grubych falach.
Włosy wyschły jej na tyle, by można było zapleść je w warkocz. Małe pomocnice szybko poradziły sobie z jej puklami i po chwili czuła na plecach ciężki warkocz z dopiętymi kwiatami.
Jadła i śmiała się zadowolona z miejsca, w którym się znalazła.
- Czy mogę zostać tu na zawsze? - zapytała w końcu, gdy udało jej się zdobyć na odwagę.
Och, moja miła, bardzo bym chciał, ale ta decyzja nie należy do nas. Nasz stary kompan niedługo wróci i wtedy powie ci wszystko.
- Ach, rozumiem – mruknęła tylko i wróciła do jedzenia. Ragrem musiał wyczuć jej rozczarowanie, bo wepchnął wielki łeb między jej ramiona i pozwolił się głaskać. Silla uspokoiła się na tyle, by pozwolić sobie na lekki uśmieszek.
Już tu jedzie. Nie obawiaj się, moja miła.
- Jest człowiekiem, tak? - dopytała się, czując strach. Ragrem uniósł wielki łeb i odwrócił go w stronę drogi. A potem zwrócił się do niej.
Chodź, przyjechał już. Musisz mu się pokazać.
Silla nie chciała pokazywać się nikomu. Jej przeszłość była jeszcze tak blisko, że każdy nowy człowiek był dla niej zagrożeniem. Ale wstała i pozwoliła się zaprowadzić do miejsca, w którym, jak się okazało, czekało dwóch ludzi. Cofnęła się na widok jeźdźca odzianego w zbroję. Nie wiedziała kim jest, ale niewiele myśląc, odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej uciec. Drogę zastąpił jej drogę.
Spokojnie, moja miła, obronię cię.
Jej opiekun stanął między nią, a ubranym w zbroję człowiekiem. Mężczyzna zeskoczył z konia i przystanął obok ogiera. Patrzył na Sillę i nie przejmował się wilkiem, z którego gardła wydobywały się groźne pomruki.
- Spokojnie, Ragremie. Des jest naszym przyjacielem – przemówił człowiek stojący obok kasztanowej klaczy. - Witaj, dziewczyno. Mam nadzieję, że wypoczęłaś – zwrócił się do niej mężczyzna, czym ją zaskoczył. Milczała, nie zdolna wykrztusić żadnego słowa.
Ragrem jednak wciąż powarkiwał na gościa. Silla odwracała twarz od jego spojrzenia. Nie znosiła, gdy ktoś obserwował ją tak uważnie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegały jej raz za razem zimne dreszcze.
- Witaj – przemówił gość cicho. Przyłożył dłoń do serca i pochylił się do przodu.
- Chodźmy, leśne ludy świętują, przyłączmy się do nich – powiedział gospodarz i dłonią wskazał im leśną polanę.
Asarlairze, musimy porozmawiać, mruknął Ragrem. Silla usłyszała go, podobnie jak i przybysz, który spojrzał na Wekota z chłodem w oczach.
- Oczywiście, Ragremie – odezwał się mężczyzna z tatuażem. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
Wekot odwrócił się i przystanął przy dziewczynie. Położyła mu dłoń na grzbiecie i ruszyli do miejsca, z którego przyszli. Za nimi podążał Asarlai i jego gość. Silla doskonale zdawała sobie sprawę z jego obecności. Nie czuła się przy nim komfortowo. Przerażał ją. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Ragrem i Asarlai udali się w ustronne miejsce, gdy ich goście w końcu znaleźli się przy stole pełnym jedzenia. Wilk odwracał się jeszcze w jej stronę, gdy obaj znikali w cieniu drzew. Została pozbawiona opieki, a mężczyzna, który stał nieopodal był niebezpieczny. Czuła to całą sobą. Jego wzrost, siła mięśni i nawet rysy twarzy sprawiały, że widziała w nim okrutnego woja.
Ale pocieszała się, że otaczające ją zwierzęta nie reagowały na niego tak nerwowo jak Ragrem, choć widziała jak kilka zajęcy czmychało mu spod nóg z cichym piskiem. Kilka saren uniosło łby, gdy przechodził obok ich stada. Strzygły uszami i tupały kopytkami.
Nieznajomy nie zwracał na nie uwagi, ale Silla zastanawiała się, czy nie czuł się z tego powodu w jakiś sposób napiętnowany. Kiedy zerknęła na jego sztywne plecy i mocno zarysowane barki zrozumiała, że jednak nie należał do tych, co interesowali się podobnymi rzeczami. Jednak zwierzęta coś w nim wyczuwały i polegała na ich intuicji.
Usiadła na swoim poprzednim miejscu i pozwoliła, by Krevrki częstowały ją całą masą pyszności zebranych w lesie.
Mężczyzna zajął miejsce naprzeciw niej, ale wstał nagle, a potem zaczął ściągać zbroję. Kiedy spostrzegł jej zakłopotane spojrzenie, uniósł wysoko brew i kiwnął głową.
- Pozwolisz? Jest dobra w walce, ale nie należy do najwygodniejszego odzienia.
Silla pokiwała głową i starała się nie zwracać uwagi na jego ruchy. Zajęła się więc jedzeniem i głaskaniem zwierząt, które podstawiały jej grzbiety i brzuchy.

***

Ragrem usiadł przy wielkiej brzozie i spojrzał na przyjaciela znacząco. Ich oczy spotkały się w niemym porozumieniu. Asarlai rozumiał zachowanie starego przyjaciela.
- Długo nie musiałem go przekonywać – mruknął druid, gdy Ragrem wypytał go o podróż. - W zasadzie, to poszło mi zaskakująco łatwo...
Spodziewałem się, że wrócisz nieco później. Ale wiedziałem, że uda ci się go odnaleźć. Wyprzedza go plotka. Ptaki mi powiedziały, że nadchodzi.
- I co teraz? Jak mamy odzyskać jego duszę? - zapytał udręczony Asarlai.
Duszę łatwo można było stracić, ale odzyskanie jej, wymagało od istoty wiele odwagi i poświęcenia, ponieważ przemierzając Krainę Zmarłych łatwo można było pobłądzić i zostać tam na zawsze. Asarlai o tym wiedział i dlatego odzyskanie duszy Desa było misją samobójczą, ale warto było zaryzykować, jeśli istniał, choć cień szansy na ocalenie jego i całego świata.
Mrok nadchodzi, przyjacielu. Musimy się pospieszyć. Słyszałem niepokojące wieści. Daleko na południu Podrzegarze wymordowali całą wioskę, a teraz ruszyli dalej.
- Och, wszyscy łaskawi bogowie, więc to już? Rzeczywiście nie mamy czasu. Pośpieszmy się – mruknął rozgorączkowany i nie czekając na Ragrema udał się na polankę.
Zobaczył dziewczynę siedzącą na wprost młodego woja. Zmarszczył czoło i przyspieszył kroku.
Kiedy przystanął przy stole, spojrzał na młodego wojownika. Nie musiał nic mówić, by Des wstał i skinął głową. Uśmiechnął się do zaniepokojonej dziewczyny, ale całą swoją uwagę skupił na drugim gościu. Dłonią wskazał mu jaskinię i poczekał, aż go wyminie.
- Jedz i odpoczywaj – odpowiedział i odszedł.
Ku jej rozczarowaniu Ragrem nie został z nią. Przez chwilę poczuła się samotna i opuszczona, ale małe istoty krążącej wokół niej szybko ją rozweseliły.
Zastanawiało ją poruszenie wśród nieznajomych. Arsalai i Ragrem wyglądali na zmartwionych, natomiast ten drugi mężczyzna wyglądał jakby czekał na jakąś wiadomość.

Zaraz po wejściu skręcili na lewo i przemierzając oświetlone pochodniami korytarze, doszli w końcu do odpowiedniej jamy. Sala była rozległa, z kamiennym ołtarzem pośrodku, na którym spoczywały kwiaty, a poprzez otwór z góry promienie słońca oświetlały święty krąg. Wojownik obszedł go powoli, oglądając namalowane na kamieniu białą farbą wzory i zaklęcia. Czuł moc zaklętą w tym miejscu, potężna magia spętana runami, czekała aż ktoś ją uwolni.
- Nie jest dobrze, a może być jeszcze gorzej, jeśli... - zaczął Asarlai.
- Jeśli nie odzyskam duszy, wiem – wszedł mu w pół słowa Des i spojrzał na niego. Oparł dłoń o rękojeść miecza.
Podrzegacze już atakują, idą na wojnę Musimy jak najszybciej się zmobilizować, ale potrzebne są nam sojusze. Twoi bracia zawarli pakt, który raz na zawsze ma pozbyć się ciebie i przy okazji sprowadzić na cały świat chaos i mrok, przemówił Wekot, gdy znalazł dla siebie ciemny kąt. Usiadł w nim i cierpliwie czekał na słowa Desa. Nie wierzył w to, że wojownik odzyska swoją duszę, ale nie mówił tego na głos. Nie chciał nikomu odbierać ostatniej nadziei. Nie znał całej przepowiedni, ale obawiał się, że jeśli ma ona się wypełnić, to pochłonie wiele niewinnych istot. Już płakał w swym starym sercu nad niewinnymi istnieniami pochłoniętymi przez śmierć. 
- Pakt? Jeśli oni zawarli pakt, to zaczyna się robić niebezpiecznie – powiedział Des i poruszył się niespokojnie.
- Właśnie. Wiedzą, że żyjesz, więc pogrążą w chaosie cały świat, byś tylko zginął i nigdy nie powrócił do Lavtarlii – dodał druid i smętnie pokiwał głową.
Des, podobnie jak reszta kompanii, zwiesił głowę. W sercu czuł gorejącą nienawiść, która trawiła go od tak dawna, że zapomniał, iż mógłby czuć coś innego wobec braci, którzy go zdradzili. O niczym innym nie potrafił myśleć. Zacisnął pięści, aż zaskrzypiały skórzane rękawice.
Odruchowo sięgnął po miecz, zwisający mu u boku, a kiedy promienie słońca padły na srebrną klingę, Des otrząsnął się z chwilowej nienawiści. Obrócił miecz, przyglądając się broni i uniósł go wysoko, aż wysadzana rubinami rękojeść błysnęła groźnie.
- Przysięgam, że będę walczył z Rahem i Kenobarem do ostatniego tchu, aż pochłoną mnie mroki Krainy Zapomnienia, aż Śmierć po mnie przyjdzie! Odzyskam moje królestwo i mój tron!
Cisza jak zapadła po jego gwałtownych słowach, stała się niemym potwierdzeniem tego, co już zostało obiecane. Wekot i druid patrzyli w milczeniu na Desa. Po jaskini rozniósł się zgrzyt chowanego miecza do pochwy, gdzieś blisko, w jednej z niszy kapała woda. Z pluskiem spadała na ziemię, rok w rok tworząc nieduży otwór w podłożu.
Udam się w stronę Gór Sawrackich. O ile dobrze pamiętam, to kilku moich pobratymców jeszcze tam zostało. Jeśli szykuję się wojna, to potrzebny nam jest każdy sojusznik, odparł Ragrem i wstał. Skłonił łeb przed Desem, a potem cicho pożegnał się z druidem. Obaj obdarzyli się szybkimi błogosławieństwami i Wekot mógł ruszyć w podróż. Opuścił jaskinię pospiesznie.
- Przysiągłem, ale jak odzyskam duszę? Nie wierzę w to, że Bogowie Zmarłych mogą mi ją tak łatwo oddać.
Des zbyt długo żył już na tym świecie, by wierzyć, iż coś, co zniknęło w tej krainie zostanie z powrotem odzyskane. Czuł jak mrok ogrania go coraz bardziej, a im dłużej żył, tym coraz częściej zdarzały się ataki. Brak świadomości, tylko nieludzki ból kierujący jego działaniami,
- Wszystko w rękach przeznaczenia – odparł Asarlai i poklepał towarzysza po ramieniu.

***
Muszę cię opuścić, moja miła. Wyruszam w podróż, ale zostajesz pod dobrą opieką Asarlaia i Desa.
- Wolałabym, żebyś to ty się mną opiekował. Nie ufam im. Nie ufam ludziom i już nigdy tego nie zrobię! - odparła z mocą. Poniewczasie zdała sobie sprawę, że Ragrem spoglądał w kierunku jaskini. Odwróciła się i dostrzegła druida i woja. Obu pochłonęła rozmowa, lecz na dźwięk jej słów, unieśli zgodnie głowy. Asarlai patrzył na nią z ciekawością,
Silla po tym piekle, które przeszła u warackiego dowódcy, nie żywiła wobec rasy ludzkiej żadnych pozytywnych uczuć. Każdą cząstką swego niedużego istnienia odczuwała głęboką nienawiść i obrzydzenie.
Moja miła, nie zamęczaj się. Oni nie zrobią ci krzywdy.
- Nienawidzę ludzi, nienawidzę ich – powiedziała ledwo dosłyszalnie.
Nie znała Ragrema tak długo, ale kiedy przekonała się, że tylko jemu jest w stanie zaufać, ten oświadczał jej, że muszą się rozstać. Nawet nie wiedziała, dlaczego poczuła z nim tak silną więź. Jego spokój i siła sprawiły, że nie bała się niczego, choć ich znajomość trwała zaledwie chwilę. Pragnęła bliskości istoty, która nie byłaby w stanie wyrządzić jej krzywdy, choć paradoksalnie Ragrem był stworzeniem wojny.
Pozwoliła się polizać gładkim językiem po twarzy i kiedy w końcu ją zostawił, śpiesznie znikając pośród drzew, Silla nie wiedziała, co począć. Świadomość, że tak szybko zostawiła ją istota, której była w stanie zaufać natychmiast po poznaniu, sprawiła że poczuła się mała i bezbronna.
Stała więc tam, gdzie zostawił ją Ragrem i szukała w sobie dość odwagi, aby podejść do Asarlaia i Desa. Nie mogła jednak wydobyć z siebie nic prócz cichego westchnięcia.
Przymknęła powieki i nagle w ciemności dostrzegła znajomy zarys sylwetki, wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz i oczy płonące niezdrowym, gorącym blaskiem. Potrząsnęła głową i obraz nagle rozpłynął się jak we mgle. Pozostało tylko to wieczne uczucie bólu. Obawiała się, że już nigdy nie zazna prawdziwego szczęścia. Zapomniała jak ono wygląda.
Objęła się ramionami i poszła w stronę stołu. Magiczne istoty, a także leśne stworzenia nadal „ucztowały”. Podjadały owoce i orzechy, a Krevrki usługiwały im, wydając przy tym dźwięki podobne do śmiechu.
Siedziała sama przez jakiś czas, a kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, Arsalai i Des w końcu dosiedli się do niej. Po minie tego pierwszego zorientowała się, że sprawa, którą omawiali w jaskini była dość poważna. Nie pytała o nic, nie chciała wiedzieć. Miała tylko nadzieję, że pozostawią ją w spokoju i gospodarz pozwoli jej tu zostać.
- Moja droga, może powiesz mi, skąd się tu wzięłaś? - zagadnął w pewnym momencie Arsalai i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Nie mam pojęcia – odparła z prostotą. Była to prawda, bo tak naprawdę do tej pory nie zastanawiała się nad tym i jakoś nikt nie wyjaśnił jej jak się tu dostała. - Zemdlałam w lesie i nagle obudziłam się w jaskini. Tyle wiem. - Wzruszyła niechętnie ramionami i wzięła do ręki gliniane naczynie wypełnione wodą. Upiła łyk, ale niemal zakrztusiła się, gdy Des spojrzał na nią wnikliwie.
- Jak to się stało, że znalazłaś się w lesie? Co cię do niego sprowadziło? - dopytywał się, a Silla poczuła gorąco.
Zacisnęła usta, myśląc nad odpowiedzią. Nie chciała wyjawić powodu, dla którego znalazła się właśnie w tym miejscu. Nie chciała przypominać sobie tych okropnych chwil spędzonych u woja. Im szybciej o tym zapomni, tym lepiej dla niej. Chciała zacząć nowe, lepsze życie. Z drugiej jednak strony nie potrafiła być nieuprzejma i zbywać go ogólnikami. Mimo wszystko chciała okazać, choć odrobinę wdzięczności.
- Ja... Uciekłam z pola bitwy, którą toczyli Waratowie – odparła i zagryzła wargi, aby powstrzymać cisnący się na usta szloch. Doskonale pamiętała szaleńczą ucieczkę, gorący oddech rycerza, który biegł za nią. Znów dostrzegła twarz woja, który uczynił z nią swą nałożnicę.
- Waratowie przegrali wojnę – odparł cicho Des, aż Silla stęknęła zaskoczona wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
- Przegrali? Byłeś tam? Jesteś Waratem? - zapytała zlękniona i odchyliła się gwałtownie do tyłu. Des potrząsnął głową i uśmiechnął się blado, lecz w tym geście nie dostrzegła żadnego uczucia, nawet tego negatywnego. 
- Walczyłem dla Alahanów. Waraci przegrali wojnę.
Silla ucieszyła się z tej wiadomości, odetchnęła z ulgą, chociaż nigdy nikomu nie życzyła źle, miała nadzieję, że mężczyzna, który znęcał się nad nią zginął.
- Czy wiesz może, co stało się z generałem Raksem? - zapytała, a głos jej drżał od wspomnień jakie wzbudzało w niej to nazwisko. Ten człowiek był podły i zasługiwał na wszystko, co najgorsze.
- Z tego, co wiem, to Rax został ścięty.
Odetchnęła z ulgą i dopiero teraz poczuła się uwolniona od mężczyzny, który na zawsze zniszczył jej duszę i ciało.

1 komentarz:

  1. Rozdział przeczytałam już jakiś czas temu, więc ciężko mi zebrać wszystko razem. Przepraszam więc z góry za ogólnikowość.
    Przede wszytkim polubiłam Ragrema. Domyślam się, że na miejscu Silly pewnie byłabym przerażona, jednak w tym zwierzęciu jest coś takiego, co mnie uspokoja. Domyślam się więc, jak ciężkie musiało być dla niej to rozstanie. Z drugiej jednak strony wiem też, że misja jaką ma Ragrem jest szalenie ważna.
    Co do Desa, właściwie nie wiem, co powinnam o nim myśleć. Wydaje się być porządnym człowiekiem i wojownikiem, ale mrok w każdym momencie może się nim zabawić i obawiam się, że wówczas wszystko się posypie.
    A Krevrki są przesłodkie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń