poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział pierwszy



Czwarta era, rok tysiąc czterysta sześćdziesiąty siódmy, rok Kira'ya.

Czwartego dnia bitwy wstał poranek mokry i wietrzny. Po niebie przewalały się ciężkie chmury, które niosły w swych opasłych brzuchach deszcz. Dym unosił się znad udręczonej, przesiąkniętej krwią ziemi. Opary śmierci płynęły między ciałami, liżąc rozszarpane brzuchy, złamane kończyny i martwe twarze.
Przechadzając się między trupami szukał strzał i swego konia, który padł, gdy jeden z wrogich żołnierzy dźgnął go włócznią. Kiedy w końcu pozbierał wszystkie strzały nadające się do ponownego użycia wzrokiem przeczesywał pole bitwy. Znalazł w końcu swego wierzchowca. Kary ogier leżał pośród setek zabitych, jęcząc głośno, wzywając go rozpaczliwie.
Bathar spojrzał na swego pana z lękiem w oczach. Mężczyzna doskonale wiedział, co czuł koń, każdą cząstką swego marnego jestestwa odczuwał jego ból. Emocje kłębiły się w jego odważnym sercu, lecz gasły tak, jak powoli gasło w nim życie. Kucnął przy nim dłonią dotykając rany.
- To nie jest zwykła włócznia – powiedział do siebie doskonale dostrzegając to, czego inni nie widzieli. Mroczna magia unosiła się wokół rany. - To nie był cios przeznaczony dla ciebie, przyjacielu – rzekł cicho. Złapał za drewniany oszczep i wyrwał ją z piersi zwierzęcia, aż zwierzę zajęczało przeraźliwie. - Spokojnie, Bathar, spokojnie. Zaraz wszystko będzie dobrze.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale Bathar nie mógł odejść z tego świata tak szybko. Nie był zwyczajnym koniem, dlatego musiał go ocalić. Przyłożył dłoń do rany i pochylił się nisko nad jego łbem. Koń wsłuchany w głos swego pana leżał cierpliwie i czekał. Mężczyzna zaczął szeptać formułki, których nauczył się wiele lat wcześniej. Rana powoli zaczęła syczeć, a czarny dym unosić się w powietrzu.
Bathar nie zważając na nic podniósł się z powodu ogromnego bólu jaki wywołała czarna magia. Mężczyzna wiedział o tym, ale nie przestawał szeptać, zaklinać to, co siedziało w jego wierzchowcu. Całkowite oczyszczenie nastąpiło po kilku długich minutach, aż jego głos stał się głośny i wzmocniony przez zaklęcia. Koń wstał w końcu, otrzepał się i zarżał w głośnym podziękowaniu za uratowanie życia.
- Najemniku! - krzyknął ktoś nagle. Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę, który stał na wzgórzu. Z oddali dostrzegł dowódcę wojska. Uniósł wysoko dłoń i wskoczył na Bathara. Ogier szybko przegalopował po pobojowisku, zręcznie unikając trupów.
Czekał na rozkazy.
Wojna dobiegła końca, ale mieli jeńców i każdy z osobna musiał zostać przesłuchany, chociaż nie miał ochoty bawić się w słowne potyczki z warackimi żołnierzami.
Waraci byli niezmordowanymi żołnierzami, odpornymi na ból i wysiłek, ale magowie znali sposoby, aby pokonać ich barierę, przełamać się przez ciało i wbić w nie najstraszliwsze tortury. Waraci poddadzą się nim ten dzień dobiegnie końca. Tego oczekiwano po nim – najemniku bez rodowodu i sumienia.


***

Las był ciemny i gęsty, zewsząd dobiegały ją głośne krzyki i szczęk żelaza. Wciąż trwała bitwa, a ona próbowała zbiec. Kajdany na rękach i nogach uniemożliwiały jej szybkie przemieszczanie, lecz musiała wydostać się z tej otchłani śmierci, inaczej i ją spotka to samo.
Mgła otuliła puszczę miękką zasłoną, co umożliwiało jej ukrycie się pośród gęstej roślinności. Nie znała tych okolic, kraj do którego przybyła był dla niej obcy, dziki i wrogi. Spotkało ją tu wszystko prócz choćby odrobiny życzliwości.
Przez splot nieoczekiwanych wydarzeń znalazła się w namiocie dowódcy, spętana jak bydle. Jako niewolnica miała umilać czas parszywemu Waratowi, który przytargał na wojnę swój harem.
Wojna została za jej plecami, chociaż i tak jej ucieczka została zauważona przez dwóch strażników strzegących kobiet. Jeden z nich został przy namiocie, a drugi pognał za nią aż tutaj. Biegła ile sił starczyło w nogach, powoli jednak upływały z niej, choć starała się jak mogła, aby utrzymać tempo.
Podłoże było nierówne, korzenie starych drzew przebijały się przez ściółkę leśną tworząc śmiertelne przeszkody. Wystarczył jeden niewłaściwy krok, by potknęła się i uderzyła głową o kamień lub inną twardą nierówność. Kajdany pobrzękiwały cicho i z każdym krokiem ciążyły coraz bardziej.
W końcu przystanęła, pragnąc odpocząć, choć na chwilę. Oparła się o chropowaty pień drzewa i próbowała zaczerpnąć tchu. Pierś falowała jej pod wpływem urywanego oddechu. Walczyła o każdy haust powietrza. Nie miała siły, aby przemierzać bezkresny las, który, jak miała wrażenie, gęstniał z każdym kolejnym krokiem.
Od wysiłku zaczęło kręcić się jej w głowie, nie wiedziała gdzie jest i co tu robi. Myśli rozpływały się jak sylwetki w gęstej mgle. Dławienie w gardle i ogień w piersiach powalił ją na kolana, była bezbronna i czekała na śmierć. Pragnęła zakończyć to, co się z nią działo, szybko i bezboleśnie. Bycie nierządnicą wyrwało jej duszę i złamało serce. Co ją czeka, kiedy wróci? Nic dobrego. Oby tylko zmarła nim strażnik ją dopadnie.
Gdzieś w oddali toczyła się wojna, a ona właśnie konała z wyczerpania. Ból rozchodził się po całym jej ciele, pokonał ją. Poddała się, upadła na ziemię i zamknęła oczy. Życie powoli zaczynało z niej uchodzić.
Na kilka chwil przed pogrążeniem się w ciemności usłyszała ciche szepty, lekkie jak piórko na wietrze, unoszące się gdzieś w oddali. Ktoś się śmiał. Ciepło rozpłynęło się po jej ciele: najpierw powoli, jakby nieśmiało, by zaraz nadciągnąć ognistą falą. Nie bolało ją nic, poczuła się lekko.
Pomyślała, że tak wygląda śmierć: lekka i ciepła.

***

Zdobycze miały zostać podzielone między żołnierzami Alahanów, którzy wynajęli także grupę trzystu najemników. Ci z kolei czekali na swoją zapłatę. Inni woleli ją dostać w drogocennych kamienia, a jeszcze inni woleli w srebrze lub złocie. Wszystko zależało od miejsca ich zamieszkania. Każdy drogocenny kruszec stanowił dla nich pewną zapłatę.
Jeden tylko najemnik nie żądał bajecznych sum. Było to niezwykle dziwne dla innych, ale ci, którym służył cieszyli się, że wolał walczyć dla nich za tak śmieszną cenę. Zazwyczaj prosił tylko o mieszek złotych moment, które wydawał na paszę dla konia lub nową zbroję. Nic więcej.
Dla wszystkich stanowił nierozwiązaną zagadkę, brał udział w wojnach, które zazwyczaj toczyły się o ziemię lub sprawiedliwość. Nigdy nie zgodził się walczyć dla kogoś w złej sprawie. Nikt o nim nic nie wiedział, nigdy nie przedstawił się i nie powiedział skąd pochodzi, dlatego plotki krążącego wokół niego mnożyły się. On sam mówił niewiele, a czasami w ogóle.
Kapitan przybocznej straży królewskiej rozdzielał zapłatę między najemnikami, lecz przerwano to, gdy w krąg najemników wkroczył rozwścieczony generał Terehay.
- Najmnieku bez imienia! - krzyknął pogardliwie Terehay. Przeszył na wylot spojrzeniem mężczyznę w czarnej zbroi i skierował na niego swój miecz, a potem odwrócił się na pięcie.
Najemnik bez słowa poszedł za nim, skierowali się pod drążki, gdzie czekały królewskie wierzchowce i od razu zrozumiał w czym był problem.
Śnieżnobiała klacz rzucała się na boki, gdy kary ogier ją pokrywał, więżąc ją między swymi silnymi nogami. Bathar okazał się być sprytny i trzymał ją zębami za kłąb dla utrzymania równowagi.
- Zabierz tę kobyłę z konia króla, inaczej obaj stracicie kutasy! - warknął wściekle. Najemnik uśmiechnął się z pobłażaniem do Terehay'a i podszedł do koni. Bathar nie przerwał. Wyszeptał kilka słów i koń nagle przestał. Opadł na przednie kopyta, lekko gryząc klacz po zadzie.
- A teraz go bierz i wypierdalaj stąd! - wrzasnął, gdy dostrzegł jak najemnik głaszczę białego konia.
- Nie chcę mieszka złota. Chcę ją – wskazał powoli głową na klacz.
Alahanowie hodowali bardzo dobre konie, dlatego wiedział, że król nie zgodzi się, by oddać najlepszej klaczy, ale nie mógł pozwolić na to, by tak wspaniałe stworzenie zostało zgładzone  z powodu źrebaka, który nie należałby do alahańskich rodów.
- Nie dostaniesz królewskiego konia bojowego – odpowiedział nagle kapitan przybocznej straż królewskiej. Z tyłu za nim stało kilku żołnierzy i paru najemników.
- Bathar ją zapłodnił, a wy ją zabijecie, dlatego chcę dostać ją za zapłatę.
- Ona nie jest warta mieszka złota, kosztuje o wiele, wiele więcej – odpowiedział Teheray i stanął obok kapitana. Obaj mężczyźni byli do siebie łudząco podobni, dlatego łatwo można było rozszyfrować więzi ich łączące. Bracia. Oboje stali ramię w ramię, targując się o siwą klacz.
- Najemniku! – Z tyłu padło gromkie słowo. Wszyscy się rozstąpili i pośrodku kręgu stanął sam władca Alahanów.
- Tak, panie? - skinął głową, wciąż głaszcząc białą klacz.
- Doszły mnie słuchy, że twój ogier pokrył moją Chavarti. Jak to się stało, że pozwoliłeś swemu wierzchowcowi zerwać się z uwiązu? Tego nie było w umowie – rzekł król i stanął przy klaczy, która od razu rozpoznała swego pana. Wyciągnęła pysk w stronę jego dłoni, szukając w niej smakołyku, ale dłonie miał puste.
- Wybacz mi, Wasza Wysokość, ale nie spodziewałem się, że Bathar ją pokryję.
- Bathar – powtórzył król w zamyśleniu. - Znam to imię. Znam legendę o królu, który dosiadał swego nieśmiertelnego konia i obaj posiadali niezwykłe zdolności, ale królestwo upadło, a król wraz ze swym koniem przepadli. Bathar. Piękne i historyczne imię.
Najemnik patrzył na króla wyczekująco, choć zawsze na jego bladej twarzy jawiła się obojętność. Beznamiętny wyraz był jego wizerunkiem.
- Dziękuję. Mój ogier wywodzi się z bardzo starego i szlachetnego rodu. Nie jest on oczywiście tak wspaniały jak twoje konie, ale również słynie z wytrzymałości i szybkości.
Król myślał. Rozważał słowa dziwnego najemnika, który do tej pory wykazywał się niezwykłą lojalnością wobec władców walczących o swe utracone ziemie.
Waraci dawno temu zagarnęli ziemię Alahanów, uciskując zamieszkały na nich biedny lud. Królowie, którzy do tej pory nie przejmowali się losem swych podwładnych nie walczyli o terytorium, lecz w końcu narodził się władca znany ze swej sprawiedliwości i waleczności. Postanowił w końcu przerwać panowanie wrogów na jego ojczystych ziemiach i wypędzić ciemiężyciela do swego kraju.
Najemnik czekał na decyzję króla, ale wiedział, że się zgodzi. Pozwoli zabrać mu klacz.
Władca Alahanów ku oburzeniu swych generałów i reszty najemników pozwolił zabrać mu Chavarti. Siwa klacz nie była spokojna, gdy opuszczała obozowisko, rzucała łbem i rżała, lecz w końcu pozwoliła się poprowadzić w nieznane.
Żegnała go cisza, gdy przejeżdżał przez pobojowisko. Czterodniowa bitwa dobiegła końca, a dzień, który rozpoczął się śmiercią, przechodził do historii. Wyjeżdżał z myślą o kraju, który pozostawił za sobą i o tęsknocie, która rozszarpywała mu serce jak wściekły wilk. Musiał jednak udać się na północ, by pomóc elfom.

***
Ciepłe prądy opływały jej ciało, czuła się tak, jakby ktoś dmuchał w nią lekko. Otworzyła oczy i przerażona zerwała się z miejsca, na którym spoczywała. Nad sobą dostrzegła kilka dziwacznych twarzy. Nie należały one do żadnej znanej jej istoty. Przypominały szczury, lecz miały także duże lśniące oczy. Nie wyglądały na groźne. Przestraszone jej gwałtownym ruchem skuliły się i przylgnęły do siebie.
- Kim jesteście? - zapytała, lecz stworzenia nie wyglądały na zbyt rozumne. Stały tylko i przypatrywały jej się, przechylając głowy na boki. Bała się jednak, chociaż istotki były nieduże, mierzące zaledwie cztery dłonie. Ich skóra mieniła się w blasku lamp, błyszczała jak hełmy wojów, ale była kolorowa.
Po chwili przez grupkę przebił się niebieski stworek, nieco wyższy niż reszta i wyciągnął w jej stronę dłoń z długimi palcami.
Plecami przylgnęła do zimnej i nierównej ściany. Stworzonka poruszyły się, odsunęły się od jej posłania, patrząc na nią przerażone. Skupiły się za plecami ich przywódcy i czekały, aż wykona kolejny ruch. Nie chciała im robić krzywdy, bała się ich tak samo jak one jej. Nigdy nie widziała podobnych cudów, dlatego nie ufała swoim oczom.
Czy to było miejsce, w którym budzili się ludzie, którzy przekroczyli Bramę Trewanu? Ale nie czuła się wcale martwa. Wciąż czuła w piersi bijące serce – oddychała. Rozróżniała także zapachy, które drażniły jej nos.
- Ja żyję? - zapytała w końcu, chociaż to pytanie nawet dla niej samej wydało się głupie i pozbawione sensu.
Żyła. Wiedziałaby, gdyby było inaczej, ponieważ śmierć nie może być zwykłą pobudką w miejscu, gdzie żyją stworzenia, które wyglądają raczej na coś, co chodzi po ziemi, a nie znajduje się w miejscu przeznaczonym dla zmarłych.
Sama siebie przekonywała, że nie zrobią jej krzywdy. Bały jej się, uciekały przed jej każdym gwałtownym ruchem, więc mogła im zaufać na tyle, by nieco się rozluźnić. Trochę jej zajęło nim w końcu odprężyła się. Wyciągnęła dłoń w stronę zbitej grupki dziwnych postaci i czekała, aż odważą się do niej podejść. Ludzik, który zapewne był ich przywódcą okazał się być śmielszy, dlatego poczuła, że on jako jedyny jej dotknie lub postara się w jakiś sposób zakomunikować, gdzie się znajduję i jak ją uratowali.
Nie wiedziała, co to za miejsce, chociaż czuła, że nie wyszła z lasu. Może to i lepiej? Tu na pewno zgubi ślad swej pogoni i uniknie okropnego losu jaki ją czeka po powrocie.
Niebieski ludzik wyciągnął w jej stronę dłoń i krzywymi palcami przesunął po jej dłoni. Na skórze poczuła delikatne muśnięcie opuszków. Nie wiedziała, co się stało, ale poczuła nagłe mrowienie w całym ciele, a po umyśle potoczyły się słowa wypowiedzianym cienkim, nieco strachliwym głosikiem.
Witaj Sillo, przywitał się głosik. Cieszymy się, że się już obudziłaś.
- Co? - wyjąkała, gdy nie mogła rozpoznać źródła głosu. Rozglądała się po kamiennej sali, ale wyglądało na to, że żadne ze stworzeń znajdujących się w pobliżu nie przemówiło do niej. Kiedy spojrzała na przywódcę małego ludu zrozumiała, że to on ją powitał, lecz przerażała ją myśl, że nie zrobił tego ustami, a w jej umyśle.
A może była zbyt zmęczona, żeby przyjąć do wiadomości, iż mały ludzik po prostu poruszył ustami? Nie chciało jej się wierzyć, że mógł władać tak potężną magią. To było... okropne.
Skuliła się w kącie sali i popatrywała na swych wybawicieli. Oni również nie spuszczali ją z oczu. W końcu, na jakiś niewidoczny dla niej znak, powoli zaczęli wycofywać się z pomieszczenia. Wkrótce została sama, otoczona miękkim, pomarańczowym światłem. Objęła ramionami podkulone nogi i oparła czoło o kolana. Nasłuchiwała odgłosów dobiegających z ciemnego korytarza, widniejącego nieopodal niczym czarna rana. Szuranie małych stóp, mlaskanie i kląskanie. To wszystko ją przerażało.
Podniosła wzrok i rozejrzała się wokół. Skalna sala była wykuta w jaskini, na gładkich ścianach wydrążono otwory, w których znajdowały się nie tylko pochodnie, ale także przeróżne kamienie, mieszki i skrzyneczki. Łóżko, na którym siedziała było wąskie i zrobione z deseczek oraz worków wypchanych sianem lub słomą, które również zostały przerobione na dwie poduszki. Nakryła się kocem i próbowała zasnąć, choć znajdowała się w obcym jej miejscu.
Mały lud wydał jej się przyjaźnie nastawionym do niej, ale nie wiedziała kim są i dlaczego ten Niebieski odezwał się w jej myślach. Pokręciła głową odrzucając tym samym myśl o silnej magii.
Kiedy zamknęła oczy śnił jej się las – ten, w którym jakiś czas temu próbowała zgubić swego prześladowcę. Między drzewami dostrzegła szeroki dukt leśny, a na nim jeźdźca... Chciała przyjrzeć mu się z bliska, lecz wszystko obserwowała w oddali i nie mogła się poruszyć. Co się dzieje pomyślała?
Kopyta końskie dudniły o twarde podłoże, a czarna peleryna powiewała nad końskim zadem. Twarz nieznajomego spowił głęboki kaptur, lecz ciemność okalająca jego rysy sprawiła, że wyglądał na strasznego i przerażającego. Próbowała się ocknąć, lecz czuła się tak, jakby ktoś siłą zmuszał ją do patrzenia na mężczyznę zakutego w zbroję.

***

Po kilku godzinach jazdy zatrzymał się na popas. On i jego koń sam nie potrzebował postoju, lecz chciał aby klacz wypoczęła. Nie należała do pradawnej rasy.
Zatrzymał się na niewielkiej polanie zewsząd otoczonej ciemnym borem. Nieopodal płynął wartki strumień, w którym zażył zimnej kąpieli. Jego zmysły uspokoiły się i rozluźniły. Nerwy napięte jak postronki w końcu puściły. Opuścił go szał bitewny, który brał nad nim władzę coraz częściej. Jego dusza powoli rozrywała się na kawałki, a on sam gubił się w sidłach ciemności. Pragnął światła i spokoju, lecz wiedział, że w tej chwili może liczyć jedynie na niekończącą się udrękę. Zacisnął powieki i stanął pośrodku strumienia, a jego wody opływały go z każdej strony.
- Na twoim miejscu uważałabym, by marhaki nie obgryzły twoich klejnotów – odezwał się głos z lasu. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł mędrca siedzącego na kamieniu.
Ubrany był w wędrowną szatę w ciemnozielonym kolorze. Twarz miał odsłoniętą i najemnik dostrzegł na jego czole charakterystyczny tatuaż.
- Co druid robi w środku lasu? - zapytał, ignorując jego informację. Marhaki i inne paskudne wodne stworzenia bały się. Opływały go spokojnie i czmychały przed każdym jego ruchem. Zbyt dużo ciemności w nim było, by zwykłe potworki mogły go zaatakować.
- Hmm, o to samo mógłbym zapytać ciebie – odparł druid w zamyśleniu i w końcu wstał.
Ruszył w jego kierunku. Przeszedł przez strumień i stanął przy głazie, na którym spoczywały jego ubrania, a także zbroja. Miecz i łuk ze strzałami leżały obok.
- Czas w drogę, panie – odparł druid i uśmiechnął się do niego lekko. Coś w jego błękitnych oczach błysnęło, jakby rozbawienie i pewność.
- To ja decyduję dokąd zmierzam. Nikt nie będzie decydował za mnie – odparł niezadowolony, ale wyszedł z wody. Jakoś nie lubił rozmawiać z nieznajomymi, gdy sam był nagi, pozbawiony ubrania i miecza.
Ubrał się powoli, dokładnie zawiązując każdy rzemyk, zapinając każdą klamrę i guzik. Kiedy skończył, spojrzał na druida. Uniósł wysoko brew i w milczeniu przypiął miecz do pasa.
- Czego ode mnie żądasz, druidzie?
- Jedź ze mną. Musisz w końcu wypełnić swoją rolę.
- Nie przypominam sobie, by ktoś powierzył mi zadanie. Miałem się udać na północ, tam elfowie potrzebują mojego wsparcia, a ty nie wyglądasz na ich wysłannika! - odpowiedział i ruszył w stronę pasących się koni. Tuż obok Bathara i Chavarti stała gniada klacz.
Zerknął przez ramię na drepczącego za nim druida i westchnął zirytowany. Czego mag od niego chciał? Przecież elfowie wiedzieli, że przybędzie do nich w dniu, w którym będą obchodzić Pierwszy Dzień Jesieni. Miał jeszcze mnóstwo czasu, dlatego nie spieszył się ku krainom zamieszkanym przez jego przyjaciół. Druid na pewno nie mógł być kimś, kogo wysłaliby za nim, chociaż spodziewał się, że majestatyczny lud będzie oczekiwał jego przyjazdu z niecierpliwością.
Ale nie zdołał opuścić krainy Allahanów.
- Pojedź ze mną. Wyrocznia przemówiła. Czujesz to, prawda? W głębi serca odezwała się w tobie pradawna moc. Musisz wrócić, musisz pokonać Raha i Kenobera.
- Dość! Zostaw mnie, głupcze, i idź kadzić oczy komuś innemu! - odpowiedział zły i zamaszystym ruchem wskoczył na ogiera.
- Nie kłamię. Twoja dusza jest rozrywana na strzępy w Krainie Zapomnienia. Brama Trewanu wkrótce się zamknie dla ciebie, a wtedy pochłonie cię ciemność. Desie, wiesz dobrze, że nie możesz na to pozwolić, wiesz co się stanie, gdy twoje serce zostanie objęte czarną magią.
Najemnik milczał sparaliżowany słowami druida. Skąd znał jego imię? Skąd wiedział, o tym wszystkim?! Na litościwych bogów ognia, co on wygadywał? Przecież już od dawna nie wiedział nic o swej duszy, choć czuł ją i wiedział, co się z nią dzieje. Wyrwano mu ją i ciśniętą do Krainy, której wszyscy się bali. Do Krainy Śmierci.
- Odejdź nim przebiję cię mieczem!
Spiął konia i pogalopował jak najdalej od druida.
W głowie jednak brzęczały mu jego słowa jak natrętna mucha. Pokręcił głową, próbując odrzucić to, co usłyszał, ale wciąż to wracało do niego i wracało. Już czuł jak wszczepia mu się w umysł i nie może go zostawić. Nie chciał tego!
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się z nim stanie, gdy nie odzyska duszy. Pochłonięty przez mrok będzie siał spustoszenie i nikt nie będzie w stanie go uratować. Czarne znamię pokryje całe jego ciało i przestanie być już sobą.
Zatrzymał konie i przez chwilę myślał, a potem zawrócił gwałtownie i pognał w stronę druida.


3 komentarze:

  1. Łohohohoh, jednak miałam dobre przeczucie, żeby namówić Ciebie do publikowania tego opowiadania. Jak zyskasz wielki fejm, poproszę jakiś autograf czy coś.
    Ja jestem na tak. Wielkie tak!
    Mroczna magia, zatracona dusza i przepowiednia. Toć to moje marzenie! Uwielbiam takie motywy, gdzie nigdy nie wiadomo jak wszystko do końca się potoczy.
    Des - cudowne zdjęcie w postaciach. Jestem zakochana. Cóż, niby trochę uparty, niedowierzający, chociaż dobrze wiedział, co się z nim dzieje. To takie...męskie, kiedy ratował tego konia. Jakaś magia, matko boska. Czuję, że będę tutaj wyć z zachwytu.
    No i nasza płeć piękna. Nie mogę się doczekać, aż ich drogi się skrzyżują. :> To będzie...dobra para. :D
    Czekam na dalej. Nie pozwól mi, żebym siedziała zniecierpliwiona! :D
    Pozdrawiam i dużo weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mam doświadczenia w takich opowiadaniach, jakoś mi nie poddrodze z fantastyką i chyba jedyne książki, które mają coś z tym wspólnego do Potter i Gra o Tron. Jednakowoż należy poszerzać swoje horyzonty i z przyjemnością b~dę tu zaglądać. Tym bardziej, że męska postać jest intrygująca i wydaje mi się, że świetnie go wykreowałaś.
    Właściwie po pierwszy rozdziale dostrzegam, że ona i on do siebie pasują, więc jak już ich drogi się zejdą to ho ho ho. spodziewam się iskier :D
    Życzę powodzenia w pisaniu. Pomysł jest świetny i początki zawsze są trudne, później jak się wdrożysz i zgłębisz najważniejsze rzeczy, pójdzie ci jak z płatka :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawość to zdecydowanie zła cecha.
    Sprawia ona, że zaglądam w nieznane tereny i czytam mnóstwo blogów.
    Świat fantasty nie jest mi obcy chociaż tego typu opowiadania są zagadką.
    Tym razem ciekawość postawiła na swoim i mogłam zajrzeć i spokojnie przeczytać.
    Podoba mi się sam pomysł jak i wykonanie.
    Postać księcia jest dość intrygująca.
    Uruchomiłaś sporo wątków, które uwielbiam i czytam z wypiekami na twarzy.
    Nie sądziłam że spotkam taką perełkę wśród wielu blogów a konkurencja jest naprawdę wysoka.
    Ty masz wyraźną szansę na wybicie się.
    Szczególnie że Twój nick wydaje mi się znajomy i chyba coś Twojego już czytałam.
    pozdrawiam mocno.

    www.autorska-strefa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń