Czwarta
era, rok tysiąc czterysta sześćdziesiąty siódmy, rok
Kira'ya.
Czwartego
dnia bitwy wstał poranek mokry i wietrzny. Po niebie przewalały się
ciężkie chmury, które niosły w swych opasłych brzuchach
deszcz. Dym unosił się znad udręczonej, przesiąkniętej krwią
ziemi. Opary śmierci płynęły między ciałami, liżąc
rozszarpane brzuchy, złamane kończyny i martwe twarze.
Przechadzając
się między trupami szukał strzał i swego konia, który
padł, gdy jeden z wrogich żołnierzy dźgnął go włócznią.
Kiedy w końcu pozbierał wszystkie strzały nadające się do
ponownego użycia wzrokiem przeczesywał pole bitwy. Znalazł w końcu
swego wierzchowca. Kary ogier leżał pośród setek zabitych,
jęcząc głośno, wzywając go rozpaczliwie.
Bathar
spojrzał na swego pana z lękiem w oczach. Mężczyzna doskonale wiedział, co
czuł koń, każdą cząstką swego marnego jestestwa odczuwał jego
ból. Emocje kłębiły się w jego odważnym sercu, lecz gasły tak, jak powoli gasło w nim życie.
Kucnął przy nim dłonią dotykając rany.
-
To nie jest zwykła włócznia – powiedział do siebie
doskonale dostrzegając to, czego inni nie widzieli. Mroczna magia
unosiła się wokół rany. - To nie był cios przeznaczony dla
ciebie, przyjacielu – rzekł cicho. Złapał za drewniany oszczep i
wyrwał ją z piersi zwierzęcia, aż zwierzę zajęczało
przeraźliwie. - Spokojnie, Bathar, spokojnie. Zaraz wszystko będzie
dobrze.
Wiedział,
że nie powinien tego robić, ale Bathar nie mógł odejść z
tego świata tak szybko. Nie był zwyczajnym koniem, dlatego musiał
go ocalić. Przyłożył dłoń do rany i pochylił się nisko nad jego łbem. Koń wsłuchany w głos swego pana leżał
cierpliwie i czekał. Mężczyzna zaczął szeptać formułki,
których nauczył się wiele lat wcześniej. Rana powoli
zaczęła syczeć, a czarny dym unosić się w powietrzu.
Bathar
nie zważając na nic podniósł się z powodu ogromnego bólu
jaki wywołała czarna magia. Mężczyzna wiedział o tym, ale nie przestawał
szeptać, zaklinać to, co siedziało w jego wierzchowcu. Całkowite
oczyszczenie nastąpiło po kilku długich minutach, aż jego głos
stał się głośny i wzmocniony przez zaklęcia. Koń wstał w
końcu, otrzepał się i zarżał w głośnym podziękowaniu za
uratowanie życia.
-
Najemniku! - krzyknął ktoś nagle. Odwrócił się i spojrzał
na mężczyznę, który stał na wzgórzu. Z oddali
dostrzegł dowódcę wojska. Uniósł wysoko dłoń i
wskoczył na Bathara. Ogier szybko przegalopował po pobojowisku,
zręcznie unikając trupów.
Czekał
na rozkazy.
Wojna
dobiegła końca, ale mieli jeńców i każdy z osobna musiał
zostać przesłuchany, chociaż nie miał ochoty bawić się w słowne
potyczki z warackimi żołnierzami.
Waraci
byli niezmordowanymi żołnierzami, odpornymi na ból i
wysiłek, ale magowie znali sposoby, aby pokonać ich barierę,
przełamać się przez ciało i wbić w nie najstraszliwsze tortury.
Waraci poddadzą się nim ten dzień dobiegnie końca. Tego
oczekiwano po nim – najemniku bez rodowodu i sumienia.
***
Las
był ciemny i gęsty, zewsząd dobiegały ją głośne krzyki i
szczęk żelaza. Wciąż trwała bitwa, a ona próbowała
zbiec. Kajdany na rękach i nogach uniemożliwiały jej szybkie
przemieszczanie, lecz musiała wydostać się z tej otchłani
śmierci, inaczej i ją spotka to samo.
Mgła
otuliła puszczę miękką zasłoną, co umożliwiało jej ukrycie
się pośród gęstej roślinności. Nie znała tych okolic,
kraj do którego przybyła był dla niej obcy, dziki i wrogi.
Spotkało ją tu wszystko prócz choćby odrobiny życzliwości.
Przez
splot nieoczekiwanych wydarzeń znalazła się w namiocie dowódcy,
spętana jak bydle. Jako niewolnica miała umilać czas parszywemu
Waratowi, który przytargał na wojnę swój harem.
Wojna
została za jej plecami, chociaż i tak jej ucieczka została
zauważona przez dwóch strażników strzegących kobiet.
Jeden z nich został przy namiocie, a drugi pognał za nią aż
tutaj. Biegła ile sił starczyło w nogach, powoli jednak upływały
z niej, choć starała się jak mogła, aby utrzymać tempo.
Podłoże
było nierówne, korzenie starych drzew przebijały się przez
ściółkę leśną tworząc śmiertelne przeszkody. Wystarczył
jeden niewłaściwy krok, by potknęła się i uderzyła głową o
kamień lub inną twardą nierówność. Kajdany pobrzękiwały cicho i z każdym krokiem ciążyły coraz bardziej.
W
końcu przystanęła, pragnąc odpocząć, choć na chwilę. Oparła
się o chropowaty pień drzewa i próbowała zaczerpnąć tchu.
Pierś falowała jej pod wpływem urywanego oddechu. Walczyła o
każdy haust powietrza. Nie miała siły,
aby przemierzać bezkresny las, który, jak miała wrażenie,
gęstniał z każdym kolejnym krokiem.
Od
wysiłku zaczęło kręcić się jej w głowie, nie wiedziała gdzie
jest i co tu robi. Myśli rozpływały się jak sylwetki w gęstej
mgle. Dławienie w gardle i ogień w piersiach powalił ją na
kolana, była bezbronna i czekała na śmierć. Pragnęła
zakończyć to, co się z nią działo, szybko i bezboleśnie. Bycie
nierządnicą wyrwało jej duszę i złamało serce. Co ją czeka,
kiedy wróci? Nic dobrego. Oby tylko zmarła nim strażnik ją
dopadnie.
Gdzieś
w oddali toczyła się wojna, a ona właśnie konała z wyczerpania.
Ból rozchodził się po całym jej ciele, pokonał ją.
Poddała się, upadła na ziemię i zamknęła oczy. Życie powoli
zaczynało z niej uchodzić.
Na
kilka chwil przed pogrążeniem się w ciemności usłyszała ciche
szepty, lekkie jak piórko na wietrze, unoszące się gdzieś w
oddali. Ktoś się śmiał. Ciepło rozpłynęło się po jej ciele:
najpierw powoli, jakby nieśmiało, by zaraz nadciągnąć ognistą
falą. Nie bolało ją nic, poczuła się lekko.
Pomyślała,
że tak wygląda śmierć: lekka i ciepła.
***
Zdobycze
miały zostać podzielone między żołnierzami Alahanów,
którzy wynajęli także grupę trzystu najemników. Ci z
kolei czekali na swoją zapłatę. Inni woleli ją dostać w
drogocennych kamienia, a jeszcze inni woleli w srebrze lub złocie.
Wszystko zależało od miejsca ich zamieszkania. Każdy drogocenny
kruszec stanowił dla nich pewną zapłatę.
Jeden
tylko najemnik nie żądał bajecznych sum. Było to niezwykle dziwne
dla innych, ale ci, którym służył cieszyli się, że wolał
walczyć dla nich za tak śmieszną cenę. Zazwyczaj prosił tylko o
mieszek złotych moment, które wydawał na paszę dla konia
lub nową zbroję. Nic więcej.
Dla
wszystkich stanowił nierozwiązaną zagadkę, brał udział w
wojnach, które zazwyczaj toczyły się o ziemię lub
sprawiedliwość. Nigdy nie zgodził się walczyć dla kogoś w złej
sprawie. Nikt o nim nic nie wiedział, nigdy nie przedstawił się i
nie powiedział skąd pochodzi, dlatego plotki krążącego wokół
niego mnożyły się. On sam mówił niewiele, a czasami w
ogóle.
Kapitan
przybocznej straży królewskiej rozdzielał zapłatę między
najemnikami, lecz przerwano to, gdy w krąg najemników
wkroczył rozwścieczony generał Terehay.
-
Najmnieku bez imienia! - krzyknął pogardliwie Terehay. Przeszył na
wylot spojrzeniem mężczyznę w czarnej zbroi i skierował na niego
swój miecz, a potem odwrócił się na pięcie.
Najemnik
bez słowa poszedł za nim, skierowali się pod drążki, gdzie
czekały królewskie wierzchowce i od razu zrozumiał w czym
był problem.
Śnieżnobiała
klacz rzucała się na boki, gdy kary ogier ją pokrywał, więżąc ją między swymi silnymi nogami. Bathar okazał się być sprytny i trzymał ją zębami za kłąb dla utrzymania równowagi.
-
Zabierz tę kobyłę z konia króla, inaczej obaj stracicie kutasy! - warknął wściekle. Najemnik uśmiechnął się z
pobłażaniem do Terehay'a i podszedł do koni. Bathar nie przerwał. Wyszeptał kilka słów i koń nagle przestał. Opadł na przednie kopyta, lekko gryząc
klacz po zadzie.
-
A teraz go bierz i wypierdalaj stąd! - wrzasnął, gdy dostrzegł
jak najemnik głaszczę białego konia.
-
Nie chcę mieszka złota. Chcę ją – wskazał powoli głową na
klacz.
Alahanowie
hodowali bardzo dobre konie, dlatego wiedział, że król nie
zgodzi się, by oddać najlepszej klaczy, ale nie mógł pozwolić na to, by tak wspaniałe stworzenie zostało zgładzone z powodu źrebaka, który nie należałby do alahańskich rodów.
-
Nie dostaniesz królewskiego konia bojowego – odpowiedział
nagle kapitan przybocznej straż królewskiej. Z tyłu za nim
stało kilku żołnierzy i paru najemników.
-
Bathar ją zapłodnił, a wy ją zabijecie, dlatego chcę dostać ją
za zapłatę.
-
Ona nie jest warta mieszka złota, kosztuje o wiele, wiele więcej –
odpowiedział Teheray i stanął obok kapitana. Obaj mężczyźni
byli do siebie łudząco podobni, dlatego łatwo można było
rozszyfrować więzi ich łączące. Bracia. Oboje stali ramię w
ramię, targując się o siwą klacz.
-
Najemniku! – Z tyłu padło gromkie słowo. Wszyscy się rozstąpili
i pośrodku kręgu stanął sam władca Alahanów.
-
Tak, panie? - skinął głową, wciąż głaszcząc białą klacz.
-
Doszły mnie słuchy, że twój ogier pokrył moją Chavarti. Jak
to się stało, że pozwoliłeś swemu wierzchowcowi zerwać się z
uwiązu? Tego nie było w umowie – rzekł król i stanął
przy klaczy, która od razu rozpoznała swego pana. Wyciągnęła
pysk w stronę jego dłoni, szukając w niej smakołyku, ale dłonie
miał puste.
-
Wybacz mi, Wasza Wysokość, ale nie spodziewałem się, że Bathar
ją pokryję.
-
Bathar – powtórzył król w zamyśleniu. - Znam to
imię. Znam legendę o królu, który dosiadał swego
nieśmiertelnego konia i obaj posiadali niezwykłe zdolności, ale
królestwo upadło, a król wraz ze swym koniem
przepadli. Bathar. Piękne i historyczne imię.
Najemnik
patrzył na króla wyczekująco, choć zawsze na jego bladej
twarzy jawiła się obojętność. Beznamiętny wyraz był jego
wizerunkiem.
-
Dziękuję. Mój ogier wywodzi się z bardzo starego i szlachetnego rodu. Nie jest on oczywiście tak wspaniały jak twoje konie, ale również słynie z wytrzymałości i szybkości.
Król
myślał. Rozważał słowa dziwnego najemnika, który do tej
pory wykazywał się niezwykłą lojalnością wobec władców
walczących o swe utracone ziemie.
Waraci
dawno temu zagarnęli ziemię Alahanów, uciskując zamieszkały
na nich biedny lud. Królowie, którzy do tej pory nie
przejmowali się losem swych podwładnych nie walczyli o terytorium,
lecz w końcu narodził się władca znany ze swej sprawiedliwości i
waleczności. Postanowił w końcu przerwać panowanie wrogów na jego ojczystych ziemiach i wypędzić ciemiężyciela do swego
kraju.
Najemnik
czekał na decyzję króla, ale wiedział, że się zgodzi.
Pozwoli zabrać mu klacz.
Władca
Alahanów ku oburzeniu swych generałów i reszty
najemników pozwolił zabrać mu Chavarti. Siwa klacz nie była
spokojna, gdy opuszczała obozowisko, rzucała łbem i rżała, lecz
w końcu pozwoliła się poprowadzić w nieznane.
Żegnała
go cisza, gdy przejeżdżał przez pobojowisko. Czterodniowa bitwa
dobiegła końca, a dzień, który rozpoczął się śmiercią,
przechodził do historii. Wyjeżdżał z myślą o kraju, który
pozostawił za sobą i o tęsknocie, która rozszarpywała mu
serce jak wściekły wilk. Musiał jednak udać się na północ,
by pomóc elfom.
***
Ciepłe
prądy opływały jej ciało, czuła się tak, jakby ktoś dmuchał w
nią lekko. Otworzyła oczy i przerażona zerwała się z miejsca, na
którym spoczywała. Nad sobą dostrzegła kilka dziwacznych
twarzy. Nie należały one do żadnej znanej jej istoty. Przypominały
szczury, lecz miały także duże lśniące oczy. Nie wyglądały na
groźne. Przestraszone jej gwałtownym ruchem skuliły się i przylgnęły do siebie.
-
Kim jesteście? - zapytała, lecz stworzenia nie wyglądały na zbyt
rozumne. Stały tylko i przypatrywały jej się, przechylając głowy na boki. Bała się jednak, chociaż istotki były nieduże, mierzące
zaledwie cztery dłonie. Ich skóra mieniła się w blasku
lamp, błyszczała jak hełmy wojów, ale była kolorowa.
Po
chwili przez grupkę przebił się niebieski stworek, nieco wyższy
niż reszta i wyciągnął w jej stronę dłoń z długimi palcami.
Plecami
przylgnęła do zimnej i nierównej ściany. Stworzonka
poruszyły się, odsunęły się od jej posłania, patrząc na nią
przerażone. Skupiły się za plecami ich przywódcy i czekały,
aż wykona kolejny ruch. Nie chciała im robić krzywdy, bała się
ich tak samo jak one jej. Nigdy nie widziała podobnych cudów,
dlatego nie ufała swoim oczom.
Czy
to było miejsce, w którym budzili się ludzie, którzy
przekroczyli Bramę Trewanu? Ale nie czuła się wcale martwa. Wciąż
czuła w piersi bijące serce – oddychała. Rozróżniała także zapachy, które drażniły jej nos.
-
Ja żyję? - zapytała w końcu, chociaż to pytanie nawet dla niej
samej wydało się głupie i pozbawione sensu.
Żyła.
Wiedziałaby, gdyby było inaczej, ponieważ śmierć nie może być
zwykłą pobudką w miejscu, gdzie żyją stworzenia, które
wyglądają raczej na coś, co chodzi po ziemi, a nie znajduje się w
miejscu przeznaczonym dla zmarłych.
Sama
siebie przekonywała, że nie zrobią jej krzywdy. Bały jej się,
uciekały przed jej każdym gwałtownym ruchem, więc mogła im
zaufać na tyle, by nieco się rozluźnić. Trochę jej zajęło nim
w końcu odprężyła się. Wyciągnęła dłoń w stronę zbitej
grupki dziwnych postaci i czekała, aż odważą się do niej
podejść. Ludzik, który zapewne był ich przywódcą
okazał się być śmielszy, dlatego poczuła, że on jako jedyny jej
dotknie lub postara się w jakiś sposób zakomunikować, gdzie
się znajduję i jak ją uratowali.
Nie
wiedziała, co to za miejsce, chociaż czuła, że nie wyszła z
lasu. Może to i lepiej? Tu na pewno zgubi ślad swej pogoni i
uniknie okropnego losu jaki ją czeka po powrocie.
Niebieski
ludzik wyciągnął w jej stronę dłoń i krzywymi palcami przesunął
po jej dłoni. Na skórze poczuła delikatne muśnięcie
opuszków. Nie wiedziała, co się stało, ale poczuła nagłe
mrowienie w całym ciele, a po umyśle potoczyły się słowa
wypowiedzianym cienkim, nieco strachliwym głosikiem.
Witaj
Sillo, przywitał się głosik. Cieszymy się, że się już
obudziłaś.
-
Co? - wyjąkała, gdy nie mogła rozpoznać źródła głosu.
Rozglądała się po kamiennej sali, ale wyglądało na to, że żadne
ze stworzeń znajdujących się w pobliżu nie przemówiło do
niej. Kiedy spojrzała na przywódcę małego ludu zrozumiała,
że to on ją powitał, lecz przerażała ją myśl, że nie zrobił
tego ustami, a w jej umyśle.
A
może była zbyt zmęczona, żeby przyjąć do wiadomości, iż mały
ludzik po prostu poruszył ustami? Nie chciało jej się wierzyć, że
mógł władać tak potężną magią. To było... okropne.
Skuliła
się w kącie sali i popatrywała na swych wybawicieli. Oni również
nie spuszczali ją z oczu. W końcu, na jakiś niewidoczny dla niej
znak, powoli zaczęli wycofywać się z pomieszczenia. Wkrótce
została sama, otoczona miękkim, pomarańczowym światłem. Objęła
ramionami podkulone nogi i oparła czoło o kolana. Nasłuchiwała
odgłosów dobiegających z ciemnego korytarza, widniejącego
nieopodal niczym czarna rana. Szuranie małych stóp, mlaskanie
i kląskanie. To wszystko ją przerażało.
Podniosła
wzrok i rozejrzała się wokół. Skalna sala była wykuta w
jaskini, na gładkich ścianach wydrążono otwory, w których
znajdowały się nie tylko pochodnie, ale także przeróżne
kamienie, mieszki i skrzyneczki. Łóżko, na którym
siedziała było wąskie i zrobione z deseczek oraz worków
wypchanych sianem lub słomą, które również zostały
przerobione na dwie poduszki. Nakryła się kocem i próbowała
zasnąć, choć znajdowała się w obcym jej miejscu.
Mały
lud wydał jej się przyjaźnie nastawionym do niej, ale nie
wiedziała kim są i dlaczego ten Niebieski odezwał się w jej
myślach. Pokręciła głową odrzucając tym samym myśl o silnej
magii.
Kiedy
zamknęła oczy śnił jej się las – ten, w którym jakiś
czas temu próbowała zgubić swego prześladowcę. Między
drzewami dostrzegła szeroki dukt leśny, a na nim jeźdźca...
Chciała przyjrzeć mu się z bliska, lecz wszystko obserwowała w
oddali i nie mogła się poruszyć. Co się dzieje pomyślała?
Kopyta
końskie dudniły o twarde podłoże, a czarna peleryna powiewała
nad końskim zadem. Twarz nieznajomego spowił głęboki kaptur, lecz
ciemność okalająca jego rysy sprawiła, że wyglądał na
strasznego i przerażającego. Próbowała się ocknąć, lecz
czuła się tak, jakby ktoś siłą zmuszał ją do patrzenia na
mężczyznę zakutego w zbroję.
***
Po
kilku godzinach jazdy zatrzymał się na popas. On i jego koń sam
nie potrzebował postoju, lecz chciał aby klacz wypoczęła. Nie
należała do pradawnej rasy.
Zatrzymał
się na niewielkiej polanie zewsząd otoczonej ciemnym borem.
Nieopodal płynął wartki strumień, w którym zażył zimnej
kąpieli. Jego zmysły uspokoiły się i rozluźniły. Nerwy napięte
jak postronki w końcu puściły. Opuścił go szał bitewny, który
brał nad nim władzę coraz częściej. Jego dusza powoli rozrywała
się na kawałki, a on sam gubił się w sidłach ciemności. Pragnął
światła i spokoju, lecz wiedział, że w tej chwili może liczyć
jedynie na niekończącą się udrękę. Zacisnął powieki i stanął
pośrodku strumienia, a jego wody opływały go z każdej strony.
-
Na twoim miejscu uważałabym, by marhaki nie obgryzły twoich
klejnotów – odezwał się głos z lasu. Spojrzał w tamtą
stronę i dostrzegł mędrca siedzącego na kamieniu.
Ubrany
był w wędrowną szatę w ciemnozielonym kolorze. Twarz miał
odsłoniętą i najemnik dostrzegł na jego czole charakterystyczny
tatuaż.
-
Co druid robi w środku lasu? - zapytał, ignorując jego informację.
Marhaki i inne paskudne wodne stworzenia bały się. Opływały go
spokojnie i czmychały przed każdym jego ruchem. Zbyt dużo
ciemności w nim było, by zwykłe potworki mogły go zaatakować.
-
Hmm, o to samo mógłbym zapytać ciebie – odparł druid w
zamyśleniu i w końcu wstał.
Ruszył
w jego kierunku. Przeszedł przez strumień i stanął przy głazie,
na którym spoczywały jego ubrania, a także zbroja. Miecz i
łuk ze strzałami leżały obok.
-
Czas w drogę, panie – odparł druid i uśmiechnął się do niego
lekko. Coś w jego błękitnych oczach błysnęło, jakby rozbawienie
i pewność.
-
To ja decyduję dokąd zmierzam. Nikt nie będzie decydował za mnie
– odparł niezadowolony, ale wyszedł z wody. Jakoś nie lubił
rozmawiać z nieznajomymi, gdy sam był nagi, pozbawiony ubrania i
miecza.
Ubrał
się powoli, dokładnie zawiązując każdy rzemyk, zapinając każdą
klamrę i guzik. Kiedy skończył, spojrzał na druida. Uniósł
wysoko brew i w milczeniu przypiął miecz do pasa.
-
Czego ode mnie żądasz, druidzie?
-
Jedź ze mną. Musisz w końcu wypełnić swoją rolę.
-
Nie przypominam sobie, by ktoś powierzył mi zadanie. Miałem się
udać na północ, tam elfowie potrzebują mojego wsparcia, a
ty nie wyglądasz na ich wysłannika! - odpowiedział i ruszył w
stronę pasących się koni. Tuż obok Bathara i Chavarti stała
gniada klacz.
Zerknął
przez ramię na drepczącego za nim druida i westchnął zirytowany.
Czego mag od niego chciał? Przecież elfowie wiedzieli, że
przybędzie do nich w dniu, w którym będą obchodzić
Pierwszy Dzień Jesieni. Miał jeszcze mnóstwo czasu, dlatego
nie spieszył się ku krainom zamieszkanym przez jego przyjaciół.
Druid na pewno nie mógł być kimś, kogo wysłaliby za nim,
chociaż spodziewał się, że majestatyczny lud będzie oczekiwał
jego przyjazdu z niecierpliwością.
Ale
nie zdołał opuścić krainy Allahanów.
-
Pojedź ze mną. Wyrocznia przemówiła. Czujesz to, prawda? W
głębi serca odezwała się w tobie pradawna moc. Musisz wrócić,
musisz pokonać Raha i Kenobera.
-
Dość! Zostaw mnie, głupcze, i idź kadzić oczy komuś innemu! -
odpowiedział zły i zamaszystym ruchem wskoczył na ogiera.
-
Nie kłamię. Twoja dusza jest rozrywana na strzępy w Krainie
Zapomnienia. Brama Trewanu wkrótce się zamknie dla ciebie, a
wtedy pochłonie cię ciemność. Desie, wiesz dobrze, że nie możesz
na to pozwolić, wiesz co się stanie, gdy twoje serce zostanie
objęte czarną magią.
Najemnik
milczał sparaliżowany słowami druida. Skąd znał jego imię? Skąd
wiedział, o tym wszystkim?! Na litościwych bogów ognia, co
on wygadywał? Przecież już od dawna nie wiedział nic o swej
duszy, choć czuł ją i wiedział, co się z nią dzieje. Wyrwano mu
ją i ciśniętą do Krainy, której wszyscy się bali. Do
Krainy Śmierci.
-
Odejdź nim przebiję cię mieczem!
Spiął
konia i pogalopował jak najdalej od druida.
W
głowie jednak brzęczały mu jego słowa jak natrętna mucha.
Pokręcił głową, próbując odrzucić to, co usłyszał, ale
wciąż to wracało do niego i wracało. Już czuł jak wszczepia mu
się w umysł i nie może go zostawić. Nie chciał tego!
Doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, co się z nim stanie, gdy nie odzyska
duszy. Pochłonięty przez mrok będzie siał spustoszenie i nikt nie
będzie w stanie go uratować. Czarne znamię pokryje całe jego
ciało i przestanie być już sobą.
Zatrzymał
konie i przez chwilę myślał, a potem zawrócił gwałtownie
i pognał w stronę druida.
Łohohohoh, jednak miałam dobre przeczucie, żeby namówić Ciebie do publikowania tego opowiadania. Jak zyskasz wielki fejm, poproszę jakiś autograf czy coś.
OdpowiedzUsuńJa jestem na tak. Wielkie tak!
Mroczna magia, zatracona dusza i przepowiednia. Toć to moje marzenie! Uwielbiam takie motywy, gdzie nigdy nie wiadomo jak wszystko do końca się potoczy.
Des - cudowne zdjęcie w postaciach. Jestem zakochana. Cóż, niby trochę uparty, niedowierzający, chociaż dobrze wiedział, co się z nim dzieje. To takie...męskie, kiedy ratował tego konia. Jakaś magia, matko boska. Czuję, że będę tutaj wyć z zachwytu.
No i nasza płeć piękna. Nie mogę się doczekać, aż ich drogi się skrzyżują. :> To będzie...dobra para. :D
Czekam na dalej. Nie pozwól mi, żebym siedziała zniecierpliwiona! :D
Pozdrawiam i dużo weny życzę <3
nie mam doświadczenia w takich opowiadaniach, jakoś mi nie poddrodze z fantastyką i chyba jedyne książki, które mają coś z tym wspólnego do Potter i Gra o Tron. Jednakowoż należy poszerzać swoje horyzonty i z przyjemnością b~dę tu zaglądać. Tym bardziej, że męska postać jest intrygująca i wydaje mi się, że świetnie go wykreowałaś.
OdpowiedzUsuńWłaściwie po pierwszy rozdziale dostrzegam, że ona i on do siebie pasują, więc jak już ich drogi się zejdą to ho ho ho. spodziewam się iskier :D
Życzę powodzenia w pisaniu. Pomysł jest świetny i początki zawsze są trudne, później jak się wdrożysz i zgłębisz najważniejsze rzeczy, pójdzie ci jak z płatka :)
Pozdrawiam!
Ciekawość to zdecydowanie zła cecha.
OdpowiedzUsuńSprawia ona, że zaglądam w nieznane tereny i czytam mnóstwo blogów.
Świat fantasty nie jest mi obcy chociaż tego typu opowiadania są zagadką.
Tym razem ciekawość postawiła na swoim i mogłam zajrzeć i spokojnie przeczytać.
Podoba mi się sam pomysł jak i wykonanie.
Postać księcia jest dość intrygująca.
Uruchomiłaś sporo wątków, które uwielbiam i czytam z wypiekami na twarzy.
Nie sądziłam że spotkam taką perełkę wśród wielu blogów a konkurencja jest naprawdę wysoka.
Ty masz wyraźną szansę na wybicie się.
Szczególnie że Twój nick wydaje mi się znajomy i chyba coś Twojego już czytałam.
pozdrawiam mocno.
www.autorska-strefa.blogspot.com